Współdzielnia

2015-01-13 00:25

Faktycznie sexy, tylko że bardziej! Poza tym powiedział mi telefon, że jakiś mąż znowu zostawił jakąś żonę i to po tylu latach, żebym zatem mocno trzymała swojego. WTF? A co ja mam – psa? Oto jak wykorzystałam tę radę: powiedziałam liveratorowi, że bez powodu za niego nie wyszłam, stąd spodziewam się, iż jeśli jeszcze kogoś poza mną pokocha, to good for him i na pewno warto będzie poznać tę osobę, więc żeby się nią ze mną podzielił, bo chętnie zostanę przyjaciółką, wymienię spostrzeżenia i nauczę się więcej o świecie.

Rodzice wcześnie uczą dzieci umiejętności dzielenia się, bo w przedszkolu bywa bez tego ciężko. Tymczasem sami zazwyczaj nie wszystkim się chcą dzielić. Na przykład, szczęśliwi mężowie chętnie się chwalą swoimi żonami, ale większości nie stać na dzielenie się nimi… Jesteśmy tacy obyczajowo zdefiniowani, wgrano nam dany system operacyjny, poza którym nie funkcjonujemy, nie myślimy, bo dosłownie boli… Skąd pogarda dla ludzi, którzy „dają się zdradzać”? Tak źle przedkładać cudze szczęście nad własne żądze (o ile that’s the case)? Są przecież dwa bieguny miłości: gotowość do bezwzględnego i absolutnego szanowania przyrodzonej (sic!) wolności kochanej osoby i gotowość do poświęcenia przyrodzonej wolności własnej, co może wymagać także poświęcenia szczęścia osób trzecich dla pielęgnacji ego osoby „najbardziej” kochanej (?). Nikomu się nie należą takie ofiary, już sama nadzieja na nie powinna zawstydzać, bo kto by wyrażał miłość, mówiąc, iż liczy na to, że w razie komplikacji przywiąże się to drugie do słupa i podłoży ogień dla naszej przyjemności…

Na wszelki więc wypadek o tym nie mówimy i/lub unikamy „terenów” niebezpiecznych, wyzywających, wymuszających decyzyjność w obszarach niepewnych i niekomfortowych. Na wszelki wypadek pozostajemy tchórzami (trochę self-„troski” i na pewno da się to wyprzeć). Przecież strach wiedzieć, co my za jedni! A i tak, mimo tytaników tchórzostwa, które ma nam zapewnić pozór niewinności, Sándor Márai ma rację: Whether life finds us guilty or not guilty, we ourselves know we are not innocent. I dlatego cierpimy podwójnie – w palącym niedostatku i w bezbożnej niewierze, iż można nas kochać za to, kim naprawdę jesteśmy, w przekonaniu, że pewnych rzeczy nikt nam nie przebaczy, nawet my sobie sami, a już na pewno nie ta nasza wspaniała żona czy wspaniały mąż, których wspaniałość jest wobec tego wątpliwa.

Dlaczego przestajemy się uczyć? Wszystko już umiemy? Nauczyliśmy się dzielić zabawkami, jakiegoś zawodu, jakiegoś języka może i starczy? A co z nauką pokory, wytrwałości i siebie samego?

Wciąż nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, skąd wiadomo, że kocha się bardziej. Może trzeba spróbować odwrotnie, nie skąd ja wiem kogo, tylko że ktoś mnie. Kto więc mnie kocha bardziej? Wciąż trafiam na to dziwne skrzyżowanie, gdzie z tej dalszej strony zaskakują mnie boskie-pobożne wyznania (głównie ateistów…), na które nie można zasłużyć; jakość miłości, którą mnie budują, która mówi: „Nie, nie będziesz moją służącą, jak Cię nauczyli – będziesz moją królową, dostaniesz ode mnie czas i wszystko Ci kupię, czego chcesz, na cel, który wybierzesz, bo kocham Cię bezwarunkowo i chcę troszczyć się o Twe chcenie”, a z tej bliższej strony, też zaskakująca, zupełnie przeciwna wartość wyznan-iowa realizująca następujący przekaz podprogowy: „Nie bądź tym, czym chcesz, nie będę Cię w tym dążeniu i poszukiwaniu wspierać, bo powinnaś być tym, czym ja chcę, czego od Ciebie oczekuję, czego się po Tobie spodziewam, czego mam prawo się domagać, czym jeśli się nie okażesz – będę cierpieć, a może nawet się zabiję, do czego byciem jeśli się nie zmusisz, źle i z rozczarowaniem o Tobie pomyślę”. Podejrzewam, że mam przede wszystkim obowiązek nie być upośledzoną stadnym modelowaniem i zespołowo np. uprzejma, czyli generalnie wiedząca, na czym polega naśladowanie, a nie uprzejmość.

No tak, ale to jest wyczerpująca odpowiedź na pytanie, kto mnie kocha lepiej. Nadal więc nie wiem, skąd wiadomo, że kocha się bardziej :/.

Wyszukiwanie