Straszne rzeczy

2013-12-13 23:44

Saramago pisze, że aby porozmawiać, a także aby zabić, trzeba się zbliżyć. Wprawdzie choćby łuk wynaleziono już dawno, ale istotnie te dwie rzeczy nie są tak odległe, jak się to lubi na co dzień zakładać. Nie takie rzadkie to słowa pif i paf

Wśród wszystkich moich problemów, nie mam (nigdy nie miałam) problemu ze śmiercią, gdyż problematyczne (i wysoce niekomfortowe) jest przecież tylko życie. Większość jest jednak nienasycona, kiedy do niego przychodzi. Zamieszczony niżej materiał dowodzi, że powiedzenie Jak trwoga to do Boga nie wzięło się z nikąd i że strach przed śmiercią potrafi być kreatorem wiary w Kreatora… Co to jest za wiara smutna, pytam? Dlaczego nie można polubić swojej śmiertelności, której przecież zawdzięcza się smak każdej chwili, a Boga czcić dlatego (i tylko dlatego), że jest Panem?

Zaskoczyło mnie (1), że wielu moich rozmówców tylko do pewnego momentu chce dyskutować swoją wiarę. Z ostatniego argumentu, najprawdziwszej prawdy, nikt nie jest nawet chętny zdać sobie sprawy. Twain to trafnie ujął, że łatwiej jest oszukać człowieka, niż przekonać go, że został oszukany. Tak więc Pan jest niepojęty, dobry, miłosierny, nieskory do gniewu i litościwy. Czy jakąkolwiek inną opcję chce brać pod uwagę zdrętwiałe z przerażenia ludzkie serducho? Czy ma ochotę rozważać śmiertelność absolutną? Nawet Wierzę w Boga kończy się (o zgrozo!) wyznaniem wiary w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny, łącząc te rzeczy nierozerwalnie. Tymczasem jedyna bezsprzeczna dobroć Boża polega na darze wolności, z którego skwapliwie korzystając, myślę, że wiara w Boga powinna być wolna od strachu przed śmiercią i nadziei na nieśmiertelność, które ją zanieczyszczają i trywializują. Jeżeli zaś tymi ostatnimi jest uwarunkowana, to podmiot nie wierzy raczej w Boga, tylko zwyczajnie nie chce umierać i fajnie by było, gdyby do tego doszedł i stawił temu czoła.

Na rzecz dywagacji o Bożej dobroci dodam słowami Saramago jeszcze, że śmierć jest tylko granicą, za którą nie ma już więcej niezasłużonego cierpienia. Niezasłużonego. Zatrzymuję się przy tym na chwilę, że Pan Bóg dał nam wolność, pozwolił nam sprzeciwiać Mu się i uczynił nas do tego naturalnie skłonnymi, ale za nieposłuszeństwo ustanowił nieludzką karę – nie ludzką, tylko boską, doskonale dotkliwą znaczy. Kwestionuję zatem Bożą dobroć (ja bym wroga nie postawiła w takiej sytuacji), chyląc czoła przed Jego surowością. Moim zdaniem nikt nie zasługuje na okrucieństwo życia (oczywiście nie mam tu na myśli przykrości, jakimi ludzie lubią się wzajemnie raczyć). Takiej ilości bólu egzystencjonalnego nie pomieści żadna teoria dobra. Sądzę, że trzeba być nieskończenie przerażonym i bezradnym względem własnego strachu, żeby tego nie chcieć dostrzec.

Z niedowierzaniem i najwyższą nieśmiałością (2) zaczęłam niegdyś badać temat niewygody rozumowania, ale czas śmiało stwierdzić, że ludzie nie lubią za dużo myśleć. Co za kretynizm powtarzałam przez lata, że za dużo myślę?! Nie istnieje taka sytuacja, jak myśleć za dużo. Można myśleć wyłącznie za mało…

Ktoś powiedział, że szczęście gwarantuje empatia. Nie wiem, może o tyle, o ile nieszczęście też gwarantuje.

Zszokowało mnie (3), gdy po raz pierwszy usłyszałam, że burdel, jaki mamy w polityce, mamy dlatego, że ludziom on odpowiada. Rozważywszy to głęboko, uznałam jednak, że tak właśnie jest, iż rzeczywiście chcemy, żeby nas okłamywać, dalej chcemy lżyć ludzi, którzy nas rzekomo okłamują, w istocie właśnie dobrze wykonując swoją pracę, dalej chcemy im płacić za to, że nam pozwalają się publicznie znieważać na wszystkich dostępnych kanałach komunikacyjnych, co historia na zawsze zapamięta, dalej chcemy wybierać do zszargania nerwów to samo, aż pomrzemy. Gdybyśmy tego wszystkiego naprawdę już nie chcieli (tzn. naród cały), zmienilibyśmy to, ponieważ możemy.

Wyszukiwanie