Spiralne stawanie się

2014-10-06 20:29

Zdjęcie Baudelaire’a, które nosiłam w liceum w portfelu, powędrowało tam przede wszystkim dlatego, że od dłuższego czasu nieżyjący już wtedy Charles Pierre swoimi tekstami przemeblował mi pomieszczenie zwane głową i odbyło się to w taki sposób, że po prostu chciałam za niego wyjść (serio). Chciałam być jego żoną, chodzić z nim do łóżka, myć mu plecy, słodzić gorzką codzienność i odsłaniać okna w mieszkaniu, w którym się budził. Skoro jednak dzieliły nas 162 lata, język i kilka granic, to przynajmniej tamto zdjęcie i „Kwiaty zła” miałam ze sobą zawsze, tak jakby codziennie były z nich lekcje i sprawdziany. Per se żałobna to była miłość, ale jak na nieco martwą, bardzo płomienna... Dzięki Dead can talk mam dziś prześwietną koszulkę z wyjątkowym (o rok starszym od Liveratora teraz) obliczem Baudelaire’a, w które nigdy nie mogę tak do końca spojrzeć (choć tyle razy występnie próbowałam) i dla którego jestem na wieczność niewidzialna…

Po Charlesie nie spodziewałam się już podobnych uniesień, aż do Barańczaka, czyli bardzo krótko. Zalała mnie tak agresywnie i niespodziewanie jak roboty drogowe tamtej czereśni czerwień* i inne… Co mi się stało od tych tekstów, nie podlega nawet opisowi. Barańczak, oprócz spektakularnego wysadzenia mojego filologicznego mózgu lingwistycznie, pokazał mi światełko w tunelu i nauczył inaczej drążyć słowo, wysysać etymologię, głębiej rozumieć, szukać w wyrazie innego celu. O ile więc z myślą o Baudelairze gapiłam się mgliście rozgorączkowana za okno, o tyle z Barańczakiem uśmiechałam się pod nosem, opanowując dystans, szukając ratunku w intelekcie i humorze.

Po nich dwóch, przez ponad dekadę nikt nie dostał mi się tak do serca, aż do bieżącego roku, kiedy to wpadł mi w oko jak odłamek lustra Kayowi (w podobnie śnieżnej atmosferze, choć z odmiennym skutkiem) „nie tyle szczęśliwy nie tyle lekki co wolny”** Gennadij Ajgi. Moja zima gwałtownie i na dobre roztańczyła się więc w jego, spotkały się jakoś te szrony i to „spiralne stawanie się burzy śniegowej”*** oraz nasi nauczyciele (Woroszylski zdradził mi we wstępie Baudelaire’a, Pascala i Kierkegaarda). Rozszerza mi źrenice coś niewysłowionego, coś przylegającego równolegle blisko, niedotłumaczonego coś, czego skutkiem dalsze rozbrzmiewają we mnie komentarze tego narratora wszechwiedzącego:

 

„ona także będzie żyć poza tobą własnym życiem

tam gdzie przestrzeń wyraźnie odrębna

jak osmagany śniegiem

za szybką świat twój odgrodzony

 

gdzie od blasku poranka bezsilna kobieta

zrozumiała sama dla siebie

a twoja dlatego że jest twoją wiarą

niezależną już od ciebie”**

 

„i wiedząc że wiele w nas już na początku

znajduje koniec wcześniej od nas

wiedziałem też że to co stwarza siłę we mnie

powstrzymano wolą obdarzającego”****

 

 

Na koniec aż się prosi o śpiew polifoniczny, prawda?

 

 

_______________

* Taki jego wiersz: *** [Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna]

** „Noc pierwszego śniegu” by tenże.
*** „Na razie” by tenże.

**** „Rozłąka” by tenże.

Wyszukiwanie