Reason, Season, Lifetime (Powód, okres, przeciąg życia)

2011-01-17 19:12

Nigdy tu jeszcze nie byłam. Niespokojna, zniecierpliwiona, ale jednak pewność. Czekam jak na kogoś, kto się spóźnia, ale nie zadręcza mnie myśl, że może się w ogóle nie zjawić. Przyjdzie.

Ktoś nieznany napisał krótki, ale ważny tekst: Reason, Season, Lifetime (Powód, okres, przeciąg życia)[1]. Mówi w nim, że ludzie pojawiają się w naszym życiu na trzy sposoby. Po pierwsze, na skutek jakiejś konkretnej potrzeby, którą zwykle nam się zdarzyło wyrazić – zaspokajają ją i znikają. Po drugie, na pewien czas, by coś z nami dzielić, czegoś nas nauczyć, coś nam przynieść. Spadają trochę jak z nieba i autor radzi nam wierzyć w to, co dają, i korzystać z tego, bo jest prawdziwe, tyle tylko że nie będzie trwało w nieskończoność. Rzeczywiście, tracimy czasem połowę tego na rozmyślania, skąd się wzięło i na robienie planów, co też z tym zrobimy w przyszłości, a przecież przyszłości nie będzie, TO nie zostanie, tylko zaraz sobie pójdzie. Po trzecie, niektórzy przychodzą na stałe, by uczyć właściwego zastosowania wszystkich rzeczy w trakcie jednej długiej życiowej lekcji…

Ten wiersz o przyjaźni kończy się podziękowaniami dla wszystkich, którzy przewinęli się przez życie autora, bez względu na to, czy byli w nim gośćmi przyczynowymi, okresowymi, czy stałymi. Wcześniej jest jednak ciekawe zdanie: It is said that love is blind but friendship is clairvoyant (Mówi się, że miłość jest ślepa, ale przyjaźń to jasnowidz). Rzeczywiście.

Myślę o tym, kto mi ten wiersz pokazał, bo rozwiązał tym faktem pewien problem. Odkrycie, co dany człowiek właściwie robi w naszym życiu, ułatwia mnóstwo spraw. Autor ma świętą rację, że jak się dowiemy, będziemy wiedzieli, jak do niego podejść.

Kiedyś chodziłam regularnie w pewne zwyczajne miejsce i spotykałam tam pewnego człowieka. Żadne imię przez długi czas nie padło, a potem jak zaczęliśmy jakichś potrzebować, nadaliśmy je sobie wzajemnie i to nimi się posługiwaliśmy. Z czasem zaczęliśmy orientować się pobieżnie w swoich życiowych sytuacjach, ale TO w ogóle nie było o tym, więc nie zajmowaliśmy się tym przesadnie, co się działo na zewnątrz… Parę lat później stanęliśmy koło siebie w metrze. Nie poznał mnie. Nic nie powiedziałam, bo byłam w towarzystwie formalnego przyjaciela i nie chciałam, żeby moje sekretne imię się wydało. Zresztą, tak jak to urwało przychodzenie w owo miejsce było dobrze. To był ważny sezon, ważny okresowy przyjaciel.

Potrzebujemy być zauważeni i ktoś znamiennie zatrzymuje na nas wzrok. Potrzebujemy piękna i ktoś kupuje nam obraz. Potrzebujemy poczuć się coś warci i ktoś wystawia nam zawstydzająco pozytywne referencje. Potrzebujemy poczuć się atrakcyjni i ktoś zostaje z nami na noc. Potrzebujemy zaspokoić głód, a zupełnie nas nie stać, i ktoś zabiera nas na obiad, choć czasem nawet nie wie o tym głodzie.

Potrzebujemy rozumieć, co to jest ból, i ktoś nam go zadaje, ucząc go doświadczać. Potrzebujemy wiedzieć, jak smakuje sukces, i ktoś nas do niego prowadzi poprzez wytrwałe nauczanie. Potrzebujemy skrywać coś przed światem i ktoś tworzy i dzieli z nami wspólną tajemnicę. Potrzebujemy doświadczenia zawodowego i wyrobienia pewnej obrotności w temacie, a ktoś oferuje nam praktyki.

Potrzebujemy czuć, co to znaczy trwać w stałym związku, i ktoś zostaje naszą drugą połową. Potrzebujemy wiedzieć, że przyjaźń jest szczytem miłości, i ktoś zostaje naszym przyjacielem. Potrzebujemy rodziców i ktoś nas adoptuje.

Potrzebujemy wszystkich ludzi: okolicznościowych, sezonowych i na całe życie, by być człowiekiem, by być najlepszą możliwą postacią siebie samych. 

Ileż się narozpaczałam, że pewne wzniesione wieże się nie ostały – bez sensu. Ile się nasmuciłam w oczekiwaniu na głosy, których nigdy nie wydano – bez sensu! Chciałam tylko zamkniętych obwodów, podczas gdy muszą być także obwody otwarte i półotwarte, takie, które zamyka kto inny albo co innego i nie następuje na to zjawisko żadna reakcja lub jest ona niewystarczająca, żeby obwód pozostał otwarty.

Kiedyś myślałam, że wszystko powinno być lifetime, a jak nie jest, to nie było aż tak prawdziwe i życzliwe; że ja powinnam być lifetime, a jak nie byłam, to czułam się z tym źle. Co za bzdura! O ileż lepiej jest i mnie wkraczać w cudze życie w roli przyjaznego przechodnia, coś komuś zwyczajnie rozwikłać jak i mnie kto inny rozwiewa te czy tamte wątpliwości. Nauczyć kogoś czegoś, jak i mnie tego czy owego ktoś nauczył. Nic za tym nie musi iść, a nawet czasem nie powinno.

Czy jest coś takiego jak rozmawianie o dupie Maryni? Każda jedna rozmowa z każdym jednym człowiekiem, i ta inspirująca, i ta irytująca, i ta zataczająca się, i ta podniosła – wszystkie mi się przydały. Wszystkie. To nawet dość przerażające.

 

 

P.S. Zdjęcie mi liverator zrobił.

Wyszukiwanie

Irish Sea