Raport

2012-04-02 20:25

Mam na ten temat dwa (naturalnie biegunowo odmienne) zdania i tym razem naprawdę się uparłam na zlekceważenie jednego z nich. Uwiera mnie ono, prawie boli, ale jestem zadowolona, że pozostaje lekceważone. Marzy mi się zamaszysty, wymowny, romantyczny gest, którego sobie odmawiam. Mówię „odmawiam”, gdyż robię to – nic – często. Nie czynię. Oto pierwsza rzecz, którą pozostawię któremuś z moich bohaterów. Oto definitywnie przestałam być postacią (z czym nieco dziwnie się czuję).

W szkole muzycznej pani Legato grała mi różne utwory i pytała, który mi się podoba. Uczyła mnie tylko na tych, które mnie ujęły. I to był być może grzech, że pisałam sobie scenariusze i grałam role, które mi się podobały. Byłam tym, kim chciałam. Przeżyłam (ciężko) pewne rzeczy, ponieważ chciałam – nie dlatego, że mi się przytrafiły. W jakimś stopniu wręcz sama je spowodowałam, bo ich potrzebowałam, by na nich wzrosnąć; tak samo jak kupuje się sobie na randkę bluzkę, z której się następnie wyrasta… Są rzeczy, w których (niestety) nie bywa i nie było nic więcej. Każdej roślinie potrzebny jest grunt, a i jakiś nawóz by się czasem przydał…

Moje drzewa są uderzająco wysokie. Nie wiem, kiedy to się stało, ale Elpis (nadzieja) przerosła mnie już pewnie ze dwa razy. Nie pozwoliłam jej przycinać – wyprostowała się sama jak strzała wycelowana w niebo. Imię jest jednak pewną definicją… Eleutheria (wolność) jest bezwstydnie rozłożysta; sprawia wrażenie nieograniczonej i dzikiej. Tak jakby nie miała poza sobą innego celu. Ponadto przeoczyłam najwyraźniej cały ten czas, w którym mamine sosenki przestały być małe... W ogóle nie pamiętam ich średniego wzrostu – nie miałam czasu chodzić do ogrodu, gdy mieszkałam w Warszawie...

Przypuszczam, że otarłam się o kogoś, kogo zdecydowałam, że nie rozpoznam i nie spotkam. Powstydziłam się własnej decyzji niemal natychmiast, gdzieś mnie zabolał brak wahania, ale w danej chwili nie wydawało mi się, żebym miała wybór, i zdania nie zmieniłam. Nie mamy się przecież więcej spotkać, skorośmy się już po raz ostatni spotkali! Zresztą, prawdę mówiąc, żadne z nas już na to drugie nie zasługuje.

Chyba najlepiej, naprawdę świetnie, się bawiłam z umierającymi ludźmi. Aż mi wyczucie dobrego tonu przeszkadza o tym wspomnieć. Trudno, powiem i tak: cóż to była za przyjemna ignorancja faktu, którego byliśmy wszyscy świadomi, że kolejne spotkanie może już nie nastąpić! Nikt nie płakał. Kto by miał czas płakać w starości i niedołęstwie?! Było fantastycznie. Zapamiętam na zawsze.

Zapytali mnie na miejscu, co uczyniło tę wizytę lepszą niż kiedykolwiek. To, że mnie ciągle jeszcze boli podbicie od chodzenia po Warszawie. To, że składnik delta nie wyparował, dzięki czemu spotkało mnie kilka bardzo miłych niespodzianek towarzyskich, na które nie liczyłam. To, że rzeczy były prawdziwsze niż kiedykolwiek – może dlatego, że to ja nie jestem już wyobrażona a świat nie jest już przedstawiony; nareszcie wolna od mojej autodestrukcyjnej, dekadencjkiej młodości, więcej się cieszę.

Kolczyk wobec tego następnym razem.

Wyszukiwanie