Neuroza, czyli o kłamstwie i udręce tyranii

2010-08-28 15:04

Najpierw trochę teorii. Koncepcja rozwoju osobowości dojrzałej i niedojrzałej Ericssona wyróżnia osiem etapów:

 

  1. zaufanie vs nieufność (1 rok życia)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się nadzieja i zaufanie do siebie i własnego ciała;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się lęk, obawa i głęboka nieufność;

  1. autonomiczność vs zwątpienie (2–3 lata)

a)        kryzys rozwiązany pozytywnie – pojawia się samokontrola i poczucie własnej odrębności jako nagroda (dziecko jest pewne siebie);

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się samozwątpienie, a następnie wstyd jako kara (dziecko jest nieśmiałe);

  1. inicjatywa vs wina (4–5 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się orientacja na cele oraz inicjatywa;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się poczucie małej wartości, niezaradność, poczucie winy;

  1. pracowitość vs niższość (6–11 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się poczucie kompetencji;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się kompleks niższości;

  1. tożsamość vs pomieszanie ról i tożsamości (1218 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się akceptacja siebie i wierność sobie, których skutkiem jest większa pewność siebie; prawidłowe kształtowanie relacji z ludźmi;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się poczucie niepewności i braku tożsamości osobowej;

granica interwencji; nieprawidłowe kształtowanie relacji z ludźmi, przemieszanie ról;

  1. miłość vs izolacja (1930 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się zdolność do miłości bez utraty poczucia tożsamości;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się promiskuityzm (przypadkowe związki) i izolacja;

  1. generatywność vs zaabsorbowanie własną osobą (3150 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się potrzeba opiekowania się innymi, niesienie im pomocy;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się egoizm i egocentryzm;

  1. integralność vs rozpacz (>50 lat)

a)        kryzys rozwiązany pomyślnie – pojawia się poczucie spełnienia i postawa mądrości życiowej;

b)       kryzys rozwiązany niepomyślnie – pojawia się poczucie rozpaczy, braku zrozumienia, gorycz i rozpacz.

 

Według mnie, neurotyk nie musi koniecznie być wyprodukowany we wczesnym dzieciństwie. Jeśli ono jest udane, dzieci dojrzewają zdrowiej i spokojniej, ale wolniej (przynajmniej dziewczynki – przebadano to). Z tego wynika, że okres niedojrzałości emocjonalnej trwa trochę dłużej, czyli wszyscy nieostrożni mają trochę więcej czasu, żeby człowieka przyszłościowo zepsuć. To właśnie jest czas, w którym nie powinno się zdarzyć nic, co zachwieje poczuciem bezpieczeństwa i własnej wartości dziecka.

        Najbardziej podstawowy schemat zalążków choroby przebiega jak następuje. Zewnętrzny zapalnik o dużej sile oddziaływania (jakieś ważne wydarzenie, zachowanie) wywołuje nieprawidłową reakcję emocjonalną w układzie, który nie był jeszcze gotowy na tak silne negatywne przeżycie. Na przykład: dziecko komuś ufa i kogoś poważa, a ta osoba (nie musi to być jedna i ta sama, ważniejsza jest ciągłość akcji) narusza poważnie jego prywatność, wyzywa je od najgorszych, nie chce mieć z nim nic wspólnego. Ból, który temu towarzyszy, przerasta jednostkę, zaburza stabilność emocjonalną i sprawia, że człowiek błędnie odnosi do siebie, co zaszło. Wówczas taka osoba zinterpretuje te zachowania odpowiednio: [Ja] nie jestem warte szacunku, skoro pogwałcono moją prywatność i nie uszanowano mego zaufania. Nie jestem warte szacunku, skoro takimi słowami określa mnie [np.] mądry dorosły człowiek, który lepiej ode mnie zna się na wszystkim. Nie jestem warte szacunku, skoro tak zacna osoba nie chce się ze mną zadawać. W konsekwencji takiego rozumowania psychika przestaje lubić to, jaka jest rzeczywiście (tzw. prawdziwe ja), ponieważ czynniki zewnętrzne pochodzące z cenionych obszarów wskazują, że jest zła i godna potępienia. Na miejsce tego, co prawdziwe i zdrowe, tworzy zatem iluzoryczne ja idealne, z którym się odtąd identyfikuje, bo chce uznawać je za jedyne prawdziwe (naturalnie wskutek niekoniecznie uświadomionego lęku, żeby nigdy więcej nie narazić się na ból, którego doświadczyło w wyżej podanych przykładach). Nawet jeśli była to tylko cudza nieumyślna pomyłka, stara się usunąć ja, które uznaje za przyczynę swego nieszczęścia (uważa, że doświadczyło, bo zasłużyło, bo było winne, nieakceptowalne, złe etc.). Oczywiście to nowe ja stawia poprzeczkę o wiele za wysoko, jest nie do osiągnięcia, co powoduje frustrację i kolejne lęki, narastające poczucie winy i nadmierny, bezzasadny samokrytycyzm, ale człowiek wciąż wkłąda coraz więcej pracy, by nim być, bez względu na wszystko jest coraz bardziej pożądane, podczas gdy prawdziwe ja jest coraz bardziej nienawidzone. Przypomina to wszystko operację bez narkozy, ponieważ neurotycy wiedzą, że coś z nimi nie gra – mogą to albo wypierać, albo z tym walczyć. To, czego nie mogą, to się łatwo wyplątać z tyranii powinności, w którą się wpędzili – wszak błędne koło to właśnie błędne koło... Dalej percepcja rzeczywistości nie jest już zakłócona, tylko samopostrzeganie pozostaje zniekształcone, a co za tym idzie, pewne rzeczy się np. słyszy, ale się ich nie przyjmuje do wiadomości. I teraz, co najważniejsze, nie ma u takiego człowieka chorej ambicji, jak to jest odbierane przez nieświadome otoczenie, tylko chore postrzeganie powinności, którym za wszelką (bardzo wysoką) cenę stara się sprostać; nie ma fałszywej skromności, tylko fałszywy obraz postrzegania siebie jako bezwartościowego (bez względu na stan faktyczny, którego neurotyk nie potrafi już od któregoś momentu ocenić), od którego ucieka się z całych sił, ale nie można uciec; nie ma wreszcie udawania męczeństwa, tylko udawanie wszechmocy, którą się deklaruje, a potem porażki, bo aż do samozniszczenia wypruwa się sobie flaki, by się nią wykazać; nie ma egoistycznej miłości, tylko egoistyczna nienawiść. Potężna niszczycielska siła skierowana do wewnątrz.

        Neurotyk, o czym niech nareszcie dowiedzą się wszyscy, którzy mają ze mną do czynienia, to po prostu kłamca o sobie, który nie przystał na dalszą akceptację własnej niedoskonałości (odkąd wykazanie się nią kosztowało go ból nie do zniesienia) i który da się poćwiartować, zatyra się na śmierć, byle tylko nie wyszła na jaw żadna jego słabość. Gdy wychodzi, bo przecież musi, karci się za to stukrotnie. Neurotyk to tyran, który w akcie brutalnej autodestrukcji zrobiłby wszystko, żeby nie być sobą, którym pogardza, ale ideałem, którego pragnie, i subiektywny sędzia własnego prawdziwego ja, który z całą mocą nienawiści, jaką do niego żywi, nieustannie skazuje się na bardzo okrutne kary za to, że prawdziwe ja w ogóle istnieje. Wskutek zaburzenia w samopostrzeganiu neurotyk męczy się potwornie, przeżywa wszystko (i mocniej), na co normalni ludzie nie zwracają uwagi, stale o tym myśli, bez końca się zadręcza i cierpi z powodu słów i zachowań, o których ludziom zwykle do głowy nie przyjdzie, że mogłyby zaboleć. Ma wyższy poziom agresji i reaguje gwałtowniej, bo silniej doświadcza, nawet na nieistotne zdarzenia, bo skupia się na wszystkim... I tak, niestety neurotyk w ramach jakiegoś przykrego echa (jak z wadą dostrzeżoną w lustrze, którą by się najchętniej zmazało), pogardza u innych wszystkim, czym pogardza w sobie, przez co zdecydowanie nie lubi u ludzi np. beztroski, która otwarcie we wszystkim sobie pobłaża, zamiast ze sobą walczyć, w konsekwencji czego najchętniej odcina się od tych, u których ją wypatrzy, tak samo bezwzględnie, jak od swego nieakceptowanego oblicza. Tam natomiast, gdzie nie może uciec od danej osoby, będzie się wytrwale starał wytępić to, czego tak nie znosi... Słowem, sam dąży do rozwoju (w kierunku doskonałości) ponad czyjekolwiek siły i chętnie by widział podobne dążenie u innych, do czego pewnie by ich przymusił, gdyby np. został monarchą; zachowuje się w tej kwestii maniakalnie, jakby wyzwolić mógł się tylko przez osiągnięcie upragnionego ideału. Udaje, że nie widzi, że to jest choroba na śmierć (Kierkegaard tak napisał?), bo w istocie rzeczywiście zmierza do zabicia tej prawdziwej, wadliwej części siebie. Niestety neurotyczność, jeśli pozwolić jej się naturalnie chorobowo rozwijać, oznacza pewnie często zwyczajnie przedwczesny zgon wśród tych nadludzkich wysiłków podejmowanych na rzecz osiągnięcia doskonałości (serce tego może fizycznie nie wytrzymać), gdyż ta znienawidzona skaza, ludzka ułomność, umiera po prostu tylko razem z ciałem...

        Jak można sobie wyobrazić, a nawet poniekąd zauważyć, wyjątkowo niechętnie się do tego przyznaję... Powiem więcej, nigdy bym się nie przyznała, gdyby nie fakt, że neurotycy tak naprawdę ani nie kochają, ani nie mogą być kochani, bo jeśli czyjeś uczucie dotyczy zafałszowanego obrazu jednostki, to jest wyznawane temu obrazowi jednostki, a nie jej samej. Podobnie, jednostka nie kocha, jeśli przede wszystkim potrzebuje, musi poprawiać, musi zdobywać, schlebiając swojej neurotycznej dumie i gloryfikowanemu ego kolejnymi trofeami. Albo niezdarna prawda, albo doskonałe kłamstwo. Stąd wywołanie buntu rzeczywistości przeciwko iluzji okazało się niezbędne...

        OK. Teraz najgorsze: przykro mi, że to wszystko, co rzeczywiście (niestety) robiłam przez większość życia, odbiło się tu i ówdzie. Przepraszam wszystkich, którzy na tym ucierpieli. Wiem, że nie były to lekkie rany i że nie było tak mało tych rannych... Może to kiedyś przeczytają i mi trochę wybaczą...

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.