La la la

2011-01-26 21:56

Po zmianie nastawienia i celu nie tylko wróciłam ten kurs dokończyć, ale jeszcze wyszłam z niego zadowolona. Z bierności nic nie wynika, toteż zdobyłam się na aktywność na pełnych obrotach, czym wywarłam zaskakująco pozytywny wpływ na aktywność ogólną.  Uznałam go za zinfantylizowany, więc pofatygowałam się podnieść poziom zarówno żartu, jak i poważnych reflekcji. Uznałam, że w zastanej postaci nic z niego nie wyniosę, wywołałam zatem konstruktywne (kontrolowane kulturą) starcie osobowości, żeby ten stan rzeczy poprawić. Nie bardzo mogę przestać myśleć o tych ludziach, więc wprowadziłam w czyn wszystko to, co w ich kontekście tak intensywnie od poniedziałku myślałam. Obróciłam coś, co mogło być dla mnie na pierwszy rzut oka wyłącznie farsą, w coś bardzo socjalnie ciekawego i muszę przyznać, że jestem z wyniku tych poczynań strasznie zadowolona.

        Nie lubię przegrywać (zwłaszcza sytuacji, kiedy nie mogę pokonać siebie samej, nie toleruję), w związku z czym wyzwanie działa na mnie niezle. Wyczulonam, także obchodzi się zwykle bez rzucania rękawic. W ramach zapalnika wystarczyło specyficzne i neutralne napomknienie, a wprawiłam siebie samą i resztę w niemałe osłupienie. Głos mi się trząsł okropnie, naprawdę, bo mi się takie występy kojarzą bardzo źle i jest to sfera zdecydowanie wykraczająca poza tzw. comfort zone (szeroko pojęta przestrzeń, w której jednostka czuje się dobrze i bezpiecznie), ale jednak zaśpiewałam drugą zwrotkę tej kościelnej piosenki z poprzedniego wpisu przed co najmniej dwunastoma osobami (sic!). Podobno byłam pierwszą osobą w historii kursu, która się na coś podobnego szarpnęła. Naturalnie nie było to najlepsze wystąpienie w moim życiu, ale za to jedno z bardzo niewielu tego typu, na które zdecydowałam się dobrowolnie. Sukces zresztą nie polegał na zaśpiewaniu ładnie, tylko na zaśpiewaniu w ogóle, a – jak wiadomo – ze źródła sukcesu płynie rzeka satysfakcji.

        Dowiedziałam się dziś również od rodowitej Brytyjki w wieku ok. lat 35, że czas przyszły od was brzmi is, czas przyszły od is zaś – was. Na tamtym kursie ktoś wśród trzech rzeczy, które chciałby mieć, gdyby mógł, wymienił wykształcenie i poczułam palący wstyd za niechęć (już w którymś momencie) do kończenia studiów. Nigdy w życiu nie zetknęłam się z czymś takim. W Polsce chyba absolutnie każdy wie, że czas przyszły od jest i był brzmi będzie, prawda?

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.