Cięcia

2011-08-15 22:03

Klikałam ze dwie godziny najmarniej, żeby usunąć większość pieczołowicie dodawanych treści. Starałam się przy tym – wbrew mojej naturze – za dużo nie myśleć, bo najpewniej znowu bym tego nie zrobiła. Znowu bym tylko myślała – wbrew mojej naturze – żeby to zrobić. Nikogo nie skreślając w moich oczach, usunęłam się w cień sprzed niektórych oczu… „Usunęłam” też tym samym mnóstwo ludzi: nie z mojego życia, ale dlatego, że to nie prawda, że wciąż je dzielimy; nie z mojej serdecznej o nich pamięci, ale dlatego, że w niej już tylko żyjemy (i oby AŻ tyle się udało zachować…) jak wszystko, za czym zamknęły się wrota przeszłości; nie dlatego, że ich już nie lubię, nie szanuję etc., ale dlatego, że czas pobiegł szybko do przodu, wyprzedził nas i nie stwarzamy już okazji, w których byśmy to sobie mogli znamiennie okazywać. Usunęłam nas, ponieważ wzajemne widmo-widnienie na tych listach znajomych i tylko na nich nie ma ani sensu, ani znaczenia, w związku z czym jest dogłębnie przygnębiające ustawiczne konstatowanie tego faktu i nie chcę, żeby to zatarło wspomnienie, które jest żywe, barwne i często piękne.

Tu i tam usunęłam wręcz całe konto, wszystko swoje, a gdzie zostawiłam, to tylko dlatego, że zmieniłam jego przeznaczenie...

Rzucam się beznadziejnie i chcę to przestać robić. Uganiam się ciągle za czymś, szukam czegoś, ale zawsze znajduję tylko tę smutnawą prawdę, której nie chcę za bardzo znać. Coś chciałam czasem podtrzymać, mieć dłużej, ale to nie w mojej tylko mocy i gestii… Trzymając się podziału z tamtego wiersza (z czym się wypada najwyraźniej w końcu pogodzić) – to zazwyczaj jest reason, rzadko season, prawie nigdy lifetime.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.