Carmina

2010-10-27 11:35

Pan w garniturze, od którego miałam się że niby uczyć, zaczął edukację od tego, że – jeśli palę – wolno mi palić tylko wtedy, kiedy on to robi. Nie, poza paleniem okazyjnym, tylko tego, co lubię, i tylko wtedy, gdy mam gumę do żucia pod ręką, nie palę, a zresztą nawet gdybym paliła, wydawałoby mi się to niezbyt dobrym momentem na fajka. W każdym razie za chwilę zapytał, czy mam telefon, po czym poprosił, bym go wyłączyła, i zdziwił się niezmiernie, że nie trzeba mi mówić takich rzeczy... Po drodze wyjaśnił, że obranie na adresata kampanii marketingowej konkretnej grupy społecznej jest rasizmem i żarliwie bronił tego przekonania. Nie zgadzałam się, ale byłam tak zaskoczona tego typu rozumowaniem i jego uporem, że dość szybko przestałam się spierać. W miarę upływu czasu i mil zrozumiałam, że musiał jakoś skutecznie uzasadnić, dlaczego zamierza ciągać mnie po domach ludzi, jak leci, stosując geograficzne kryterium dla wskazania adresata kampanii, czyli w istocie brak kryterium: gada się z każdym. Mimo że nie spotkałam nigdy wcześniej tak uprzejmego domokrążcy, powiedziałam mu grzecznie, ale dosadnie, co sądzę o jego zajęciu, gdy tylko zostałam o to zapytana, zapewniając przy okazji, że nigdy (NIGDY!) nie będzie to moje zajęcie. Rozstaliśmy się serdecznie i we wzajemnym poszanowaniu obranych stanowisk, ale jednak rozstaliśmy się na szczęście.

        Naturalnie wiedziałam zawsze, że jak się wypuści z rąk taką szansę, jaką miałam w poprzedniej pracy, to w ramach sprawiedliwej kary za ten grzech drugiej się takiej nie dostanie. Wprawdzie wyboru dokonałam słusznego, ale płacę za niego cenę w dokładnie takiej wysokości, jak to przewidziałam. Aż mnie mdli, naprawdę, od tego konsekwentnego reklamowania siebie. Jest to, doprawdy, żenujący proces. Z rzadka odbieram zawstydzona telefon i ze szczerym rumieńcem tłumaczę się ze swych życiowych dokonań. Myśl o rzuceniu tych poszukiwań w cholerę na rzecz złapania się za jakąś scierę wpada mi do głowy natrętnie jak robaczywa mucha do pokoju. Muchę normalnie zwykłam niezwłocznie zabijać (teraz jest to kocia posada), ale tę myśl jakoś mi trudno uśmiercić. Przede wszystkim jednak myśl o tym, że i to właściwie nie byłoby żadne rozwiązanie, jest – paradoksalnie bezdusznie – nieśmiertelna. Skąd ludzie biorą tak silne przekonanie o własnej wartości, żeby to przetrwać, nie mam pojęcia. W moim odczuciu bezrobocie może człowieka zniszczyć.

        Z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć, że byliśmy w zeszłym tygodniu w Filharmonii w Liverpoolu celem wysłuchania Pieśni z Beuern (Carmina Burana). Rewelacja. Angielski akcent wszystko wprawdzie psuje, a i restytuty fanką nie jestem, ale i tak było to cudowne doświadczenie.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.