Zawód

2010-10-12 19:46

Chciałam się dostać na darmowy kurs języka (nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza jeśli odbywa się za rogiem i nic nie kosztuje), ale napisałam za dobrze wejściowy test i mnie nie przyjęli, mówiąc, żem nazbyt zaawansowana. Poradzili mi inny kurs, z którego mogłabym coś faktycznie wynieść, ale prawie na pewno odpłatny. Podsumowując, na darmowy jestem za dobra, na odpłatny za biedna, czyli w dalszym (skumbrie w tomacie) ciągu zdana na siebie (co za szczęście, że jedyna rzecz, jakiej się rzeczywiście nauczyłam znakomicie na studiach, to jak się skutecznie uczyć samemu...). Rozczarowana nieco tą rozmową udałam się do najbliższego urzędu pracy w nadziei, że tam zasięgnę jakiejś konkretnej rady. Pierwszym pytaniem, jakie mi zadano, było pytanie o zasiłki. Kiedy oznajmiłam dumnie (branie uważam za głęboko poniżające, niczym się nieróżniące od prostego żebrania pod kościołem), że żadnych nie pobieram, oświadczono mi, że nie mogę zasięgnąć rady, gdyż taka opcja jest dostępna tylko dla pobierających zasiłki. Zdębiałam. Na moje prostolinijne pytanie, co jeśli nie chcę brać żadnych urzędowych pieniędzy, gdyż nie widzę powodu, dla którego bym miała, odpowiedziano mi, że niestety nie będą ze mną mogli kwadrans pogadać o perspektywach zawodowych (o taką pomoc mi dokładnie chodziło). Wspomnianego zasiłku nie mogę zresztą dostać, dopóki nie nadadzą mi NIN, czyli jestem praktycznie udupiona przez najbliższy miesiąc. Aż się prosi, żeby usiąść w fotelu przy naszym boskim biurku i otworzyć coś po grecku albo po łacinie... Ale zmuszam się i otwieram coś po angielsku.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.