You and I have a gift. We should use it well.

2013-09-28 23:47

Czyżbyśmy nie wiedzieli, że życie jest jedno? Jakim cudem dramat niekorzystania z niego odpowiednio stale się powtarza?! Sprawy związane z danymi ludźmi można z nimi konstruktywnie dyskutować tylko za ich życia. Jeśli się ma z człowiekiem problem, trzeba do jakiegoś skutku go prosić, żeby z nami zechciał pomówić i wypracować rozwiązanie, które pomoże dalej iść przez życie razem albo osobno, ale w świętym już spokoju. W razie konsekwentnej odmowy uznaje się rozmowę za odbytą z wynikiem negatywnym. Odchodzi się dopiero wtedy, kiedy w ten czy inny sposób naprawdę nie ma już nic więcej do powiedzenia.

Jeżeli zaś nie wspomożono człowieka za życia, bo nie chciano, to po jego śmierci jest za późno na cokolwiek poza modlitwą we własnej intencji i pracą, by podobnego błędu więcej nie popełnić. Jeżeli mu nie udzielono pomocy, bo mimo wysiłków nie dano rady, dalej modliłabym się przede wszystkim za siebie, żeby następnym razem lepiej mi poszło. (Generalnie dla dobra wszystkich pilnujemy własnego interesu… Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!).

Nie szukałam grobu, bo nigdy nad nim nie stanę. Wszystko, co mogłam zrobić, zrobiłam dla żyjącego. Dałam więcej, niż mogłam bez szkody dla siebie dać. Wytrwale i głęboko szukałam prawdy, kiedy inni ją wymyślali, i bez względu na rosnącą cenę nie przestałam, aż znalazłam, ponieważ nie uważałam za stosowne „skazywać” bezpodstawnie ani na podstawie wątłych przeczuć i pochopnych osądów. Walczyłam o człowieka i przegrałam. Odchorowałam przegraną dosłownie, ciężko, ale lata temu. Teraz myślę, że zasłużyłam, by o tym koszmarze nie pamiętać. Szkoda, że inni tak nie pomyśleli… Oczywiście nie opuszcza mnie nadzieja, że obłędnie nieodpowiedni moment jest tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Chciałabym w niej wytrwać.

Ale to „lubię” u ludzi najbardziej – tchórzostwo. Pomaganie innym niż tym, którym możemy i (często z uwagi na historyczny wkład własny) powinniśmy pomóc. Tymczasem rzecz jest prosta: jak się coś solidnie spierdoli, warto to (nie co innego gdzie indziej i komu innemu!) do skutku próbować naprawić. Miejsce drugie zajmuje u mnie branie przy niechęci do dawania. Zwłaszcza branie cudzego czasu i niechęć do poświęcania go innym. Jakże „kocham” te rozmowy liczne, w których chętnie bym coś powiedziała, gdyby tylko ktoś mnie słuchał. Chyba coraz lepiej słucham, bo coraz mniej mogę powiedzieć.

Wyszukiwanie