Uczynki

2011-05-21 13:11

Z okazji przewidywanego na dzień dzisiejszy (po raz n-ty) końca świata żyję jak co dzień z tym może wyjątkiem, że zaczęłam odświeżać łazienkę, która będzie dzięki temu tymczasowo mniej obrzydliwa. To chwalebne zajęcie przerwała mi beztroska pani w towarzystwie (innego niż dotąd) faceta. Świadkowie Jehowy. Przez blisko 20 minut starałam się znaleźć moment, który pozwoliłby mi wyłgać się uprzejmie, ale taki się w tych wizytach chyba nie zdarza. W rezultacie musiałam bezczelnie przerwać niekończący się wywód, równie beztrosko stwierdzając (także po raz enty), że nic z tego nie będzie, a w dodatku jestem w środku malowania i naprawdę muszę już kończyć… Tym też skończyłam. W zatrzymaniu mnie nie pomogło – bo przecież nie mogło pomóc! – że pamiętała, iż ostatnio byłam blondynką, włosy miałam długie, jak mam na imię, skąd jestem i co studiowałam. Wrócą? Boże, broń.

Owszem, każdy wierzący poczuwa się słusznie do jakiegoś tam głoszenia Ewangelii, ale jeżeli już chcą naśladować, to mogliby to robić wiernie. Może mnie pamięć zawodzi, ale Chrystus się chyba nigdzie nie pcha(ł) nieproszony, tylko stawał gdzieś albo siadał i kto chciał, to się przy nim zatrzymywał, a kto nie, to nie.

Z jakiego powodu myślą, że im przysługuje prawo decyzji, o czym będzie rozmowa? Czemu się nie umówią na normalną rozmowę, do której druga strona mogłaby się równie gorliwie przygotować?  Widocznie nie chodzi o żadną dyskusję…

Jeżeli Ty i ja umówimy się, że spotkamy się w rozumnym punkcie B w danym czasie, to dla rozumnego punktu B nie ma to znaczenia, jakie wybierzemy drogi. Ty sobie możesz iść przez las na około jeziora, a ja mogę się wpakować w łódkę i przepłynąć. Może będę szybciej, a może nie, ale póki zdążamy oboje/obie do rozumnego punktu B, rozumny punkt B jest zadowolony. I to jest wiara, bo ani Ty, ani ja, nie wiemy na pewno ani że rozumny punkt B istnieje, ani też dokąd zmierzamy, kiedy deklarujemy, że chcemy tam trafić.

Miał tatuś dwóch synków i jeden był posłuszny, a drugi marnotrawny. Ten ostatni szedł w to samo miejsce, z którego wyszedł; to samo, z którego nigdy nie odszedł jego posłuszny brat. Kiedy opuszczał ojca (za tegoż ojca przyzwoleniem!!!), nawet nie wiedział, że ostatecznie zmierza w miejsce, z którego odchodzi. Wydaje się, jakoby ojciec był zadowolony z każdej drogi, która do niego wiedzie. Coś odradza, coś doradza, ale każdą przyjmie… Nawet jeśli pierwszy odcinek prowadzi w dokładnie przeciwnym kierunku.

Niemniej jednak religijni ludzie miewają problem ze zrozumieniem faktu, że pobożny niekoniecznie musi być religijny. Tymczasem osobiście więcej znam przyzwoitych niewierzących niż przyzwoitych religijnych i nie wydaje mi się, żebym to mogła czy powinna ignorować.

A to chyba wszystko dlatego, że w kościele przyjęła się określona interpretacja pewnych słów.

Mianowicie: Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków[1] chce się rozumieć w kontekście spełniania wymagań religii. Nie jestem teologiem, ale podchodzę do tego z dystansem, ponieważ to zdanie nie wydaje się znaczyć nic więcej ponad to, co znaczy z pewnością. Dlaczego o tym uczynku mówi się zatem jako np. o obowiązku uczestnictwa w niedzielnej mszy? Czyżby to było najlepsze świadectwo wiary? Powiedziałabym, że są lepsze dowody, najlepsze zresztą takie, o których w ogóle nikt nie wie poza tym, który widzi w ukryciu... Pełno jest okazji do ożywiania wiary w postępowaniu zupełnie codziennym i wydaje mi się, że o te chodziło, a jeśli komuś przy tym starcza czasu, zaparcia i ochoty do klepania litanii, to na pewno nie zaszkodzi (zwłaszcza jeśli czerpie z tego duchowe korzyści czy siłę), ale żeby się czasem nie stało substytutem (co dzieje się nie tak znowu rzadko… ).

Tymczasem u Jana:

A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu»[2].

I wreszcie: Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania[3]. Owszem, jest (w trzecim) o święceniu świętego dnia, ale gdzie jest powiedziane, że tylko niedziela i święta to dni święte i że jedyną drogą ich uświęcenia jest podreptanie do kościoła? Osobiście cenię sobie istnienie czegoś takiego jak kalendarz liturgiczny i umiem go wykorzystywać dla szeroko pojętego i wszechstronnie ukierunkowanego dobra, ale gdybym nie znajdowała w sobie takiej umiejętności czy zdolności, to czy byłoby sprzeniewierzeniem się temu przykazaniu po prostu czynienie wszystkiego na chwałę Bożą każdego (świętego) dnia? W to dopiero wątpię…

 


[1] Jk 2,26

[2] Jn 3, 14–21.

[3] Jn 14,15.

 

Wyszukiwanie