Proch(<3)ownia

2014-07-21 15:20

Nic na to nie poradzę, jak mawiał w Niebezpiecznych związkach zakłopotany wicehrabia de Valmont. Jestem eksponatem – ogląda się mnie i komentuje. Jakże za tym „przepadam”! Jestem podobno mizerna i milcząca, ale ładnie ruszam ramionami. (Do włosów i kolczyka chyba już przywyknięto). Nic na to nie poradzę. Rzekomo jest też we mnie coś innego, nikt mi jednak nie potrafił powiedzieć, co takiego. Może fakt, że najwyraźniej emigracja zmieniła mi florę bakteryjną, bo komary mniej mnie gryzły? Może fakt, że moja psychika dorosła do zrozumienia prawdy i akceptacji faktów. Nic na to nie poradzę. Pozostaje przetrzymać jakoś reakcję wewnętrzną i zdecydować o ostatecznym kształcie zewnętrznej (tymczasem skończyłyśmy w fundacji przekład przemówienia na najbliższą konferencję SNAP). Na Pradze-Południe prawie nikogo nie było (na to już z pewnością nic nie poradzę!). Tak bardzo, że prędzej się doczekałam deszczu niż jakiegoś dobrego człowieka przy domofonie. A przecież w zabudowaniach tego typu echo musiało nieść uporczywy dźwięk trzynastu a potem jeszcze dwudziestu czterech dzwonków jak marzenie... Okazało się jednak, że nawet obok ewidentnego fizycznego oczekiwania można po prostu bez słowa przejść. Nic na to nie poradzę. Ostatecznie ktoś (z zewnątrz oczywiście) się zlitował, czym mi umożliwił przekazanie substytutu jednej refleksji – odwrotnie proporcjonalnie do niej słodkiego i sympatycznego. Udawałam miło, że nic się nie stało. Nic na to nie poradzę.

Nie wiem, czy dobrze robię, mówiąc ci, iż on zdawał się żywo dotknięty twoim wyjazdem; byłoby może roztropniej nie mówić ci o tem; ale ja nie lubię tej roztropności, która sprawia przykrość tym, których kocham. Jednakże nie będę mogła dziś mówić o tem dłużej. [Niebezpieczne związki, List CIII, by Pierre Choderlos de Laclos, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński]

Nic na to nie poradzę, że to znowu nieprawda. Nic na to nie poradzę, że kiedy można było coś poradzić na przyczynę, ale wolało się zrobić co innego, to potem się mówi, że się na skutek nic nie może poradzić. Teraz już rzeczywiście nie. I ja też nic na to wszystko nie poradzę.

Nie widziałam Polski latem od pięciu lat – i krótko, i długo, ale wystarczająco, żeby przez tydzień chcieć jeść niemal wyłącznie jagody (w UK nie ma) i czuć się zdezorientowaną w sklepie, przestawszy rozpoznawać zatrważające mnóstwo produktów na półkach.

Polskie lato pachnie inaczej niż angielskie; ten zapach mnie tak ogarnął i przeszedł, wchłonął ledwo wyszłam z samolotu. Burza była przepiękna (w Anglii właściwie nie ma), ale było mi już zdecydowanie za sucho, za gorąco, za jasno i za głośno w nocy. Nie wiedziałam dotąd, że chyba wygnałam się z Warszawy na zawsze. To dziwne uczucie tak nie mieć miejsca, choć cenne, wyzwalające. Podobnie jak kiedy ktoś, kto powinien wiedzieć, co powiedzieć – nie wie. I trzeba przetrwać jakoś tę cudzą niewiedzę i niezdarność, skutecznie pogłębiające dół.

Najbardziej mnie cieszy istnienie uzdolnionej kulinarnie panny A. Lubię ją, tę pannę A. o ciemniejszych włosach i jej zbawienny wpływ. Bardzo mi się to podoba, bardzo.

Mogłam, ale nie zastąpiłam. Nie chciałam w tym miejscu niczego innego, przeczekałam sobie ten czas sama w niewybraniu.

A tu więcej ust na dłoniach, więcej dziecięcej kokieterii, więcej Bożego oka, przed którym nic się nie ukryje, i Bożego palca, który zawsze wie, którą potrącić strunę i jak mocno...

Wyszukiwanie