Podsumowania

2013-06-02 00:34

Neofici przeszło cztery doby nie wypuścili cudeniek z rąk. Obmacywali telefony na wszelkie sposoby, potrząsali nimi, pukali w nie, zamykali, otwierali, nadużywali ich czyli nieskromnie, dziwiąc się przy tym, że baterie nie dają rady. Trzeba przyznać, że zabawa jest przednia. Najlepsze jest to, że sama z siebie nigdy bym tego pewnie nie kupiła, ale szczęśliwie i jak zawsze Liverator ocalił mnie od zguby.

Wysłałam dwie kartki na Dzień Dziecka, choć jedna z nich ma spore szanse minąć się z celem. Jestem właściwie świadoma rzeczy w tej sprawie nieuniknionych, ale – jak na byt wyobrażony przystało – nie mam woli pogodzenia się z nimi. Mieć nadzieję jest zawsze lepsze od niewiary, stąd też pozostanę, jak zwykle, przy nadziei w kwestiach zasadnie jej pozbawionych. Jestem pokrzywdzona, ale żebym była całkowicie niewinna, to raczej nie. Swoje powiedziałam. Swojego oczekiwałam. Swoje zrobiłam/ swojego nie zrobiłam. Co więcej, niczego bym nie zmieniła. Chociaż sama bym tak nie postąpiła przenigdy, starcza mi otwartości umysłu, żeby zrozumieć decyzje inne niż moje. Ponieważ nie noszę się z zamiarem umyślnego przeoczenia niczego, co by mnie jeszcze kiedykolwiek mogło postawić w podobnym położeniu, łudzę się, że i innym stanie wejrzenia w ludzką duszę, by mnie nie potępić. Albo chociaż nie tak ostatecznie.

Trudno mi się powstrzymać od żalu na tych kilka myśli… Muzyka i zapach potrafią mnie zabrać w przeszłość tak sugestywnie, że przez ten moment kręcenia się w głowie nie jestem pewna, które to dzieje się teraz – obecne czy przeszłe. Tyle lekkich wstążek niezwykłości utonęło jak metalowe pręty i chyba tylko mój żal po tym został, a i on jest jakby uśmiechnięty, ponieważ przeżyliśmy/ przeżyłyśmy niesamowite chwile i nawet to, że nie chcemy się więcej oglądać, nie może nam ich zabrać. Nie wywalę tego do śmieci. Popełnialiśmy/ popełniałyśmy błędy i wystarczy nam wzajemnego ich świadkowania, ale nie wszyscy mogą i powinni zostawać z nami na całe życie.

Swoją drogą, jednym z życiowych cudów jest to, że można kogoś tak wcześnie wybrać, tak się z nim zespolić i tak go pokochać, że żadne życiowe zmiany tego nie rozerwą. I tak jedne znajomości są przeznaczone do rozpadu już w dniu ich zawarcia, podczas gdy inne są na wieczność i żadna różnica poglądów nie może im dać rady. Człowiek ma wrażenie, że potrafiłyby wskrzesić.

Że życie jest darem? Pewnie tak, tylko dla kogo? Chyba jednak od Boga dla Boga. (Chyba wciąż jeszcze, większość rodziców ma dzieci, bo chciała je mieć. Ja się w każdym razie nigdy nie czułam, jakbym dostała prezent…). Czy jestem niewdzięczna, bo kończyn mi nie brakuje, raka jeszcze (sic!) nie mam, nie głoduję, intelekt zapewnia mi jakąś rozrywkę i tym podobne? To „jedyne” ważne rzeczy? W życiu zdrowego pewnie tak, ale w życiu chorego hierarchia wartości musi być przecież inna. Nie jestem zatem taka zdrowa, bo fakt że mam pewne rzeczy/ cechy przy jednoczesnej konieczności bezradnego oglądania nędzy w różnych a licznych wariantach, jest wysublimowaną torturą. Ograniczona zdolność do robienia użytku z woli i talentów jest jeszcze gorsza. Obok kilku bezsprzecznych przyjemności, dostałam zatem serię wyborów między młotem a kowadłem i jeśli nie widzę sensu, to „oczywiście” dlatego, że Pan wie lepiej, a ja mam ufać. No to ufam; również w to, że Pan rozumie moją niesubordynację i że mnie za nią nie pośle do piekła…

 

Wyszukiwanie