Observationes (obserwacje)

2010-08-11 11:23

Podobno Bingo to nie jest męska rzecz, aczkolwiek co niektórzy się tym nie przejmują. Ta stosunkowo nieskomplikowana gra robi się trudniejsza w wariancie, który przewiduje znaczne spożycie alkoholu i jednoczesną rozmowę w language’u z więcej niż jedną osobą. Ostatnio ci starsi państwo normalnie mnie spili. Okazuje się, że po angielsku upija się człowiek szybciej niż po polsku :D.

        Dochodzę do wniosku, że obrałam instynktownie bardzo poprawny kierunek. Pierwszym krokiem do posiadania przyjaciół za granicą powinno być należyte traktowanie cudzej ziemi. Jeżeli bowiem większość Anglików pieczołowicie pielęgnuje swoje ogródki, przyjezdny powinien okazywać im podobne zainteresowanie. Po pierwsze, jest to zawsze pożyteczne zajęcie sprzyjające refleksji. Po drugie, zajmowanie się obcą ziemią nienachalnie, acz niezbicie dowodzi pewnego do niej szacunku i troski o nią. Kolejną sprawą są zasiłki, ulgi i inne takie. Oczywiście nie wolno żadnych brać, zwłaszcza nie wolno zaczynać od brania. Wielu ludzi, prędzej niż później, zechce się upewnić, że nie rozmawia z kimś, kto przyjechał się nażreć za cudze, warto więc być przygotowanym, że pewnego razu padnie pytanie, czy posiadasz dom, a jeśli tak, to skąd go masz... No i wreszcie poszanowanie dla ichniejszej kultury, historii, a przede wszystkim dla języka. Jeżeli ktoś przyjeżdża i nie wkłada wysiłku w rozumienie ludzi (co zależnie od regionu potrafi być trudne) do których przyjeżdża, nie przyjmie się. Druga strona reaguje za to bardzo entuzjastycznie na wszelkie starania podejmowane przez imigranta na rzecz poprawy komunikacji i jest skłonna sama się do niej przyłożyć. To jest ogromnie budujące!

        Mówiono mi, że związki internetowe zwykle się rozpadają. A ja mówię, że rozpadają się związki nie internetowe, a wszystkie nieumiejętnie prowadzone i rozwijane. Mówiono mi, że nie jest łatwo mieć przyjaciół wśród Anglików. A ja mówię, że to zależy, jakim się jest człowiekiem, w co się wierzy i jak intensywnie się wierzy.

        Zasadniczo trzymam się zasady o nieśpiewaniu, które wiązałoby się z jakimkolwiek wystąpieniem z szarego szeregu, czyli śpiewam, gdy jestem sama i w kościele na mszy. Ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zaistniała sytuacja, w której dobrowolnie postanowiłam iść na zupełnie publiczną próbę chóru. I dlatego właśnie oficjalnie oświadczam, że z dniem dzisiejszym zaprzestaję posługiwania się frazą: „ja bym tego nigdy nie zrobiła” na rzecz frazy: „nie wiem, co by się musiało stać, żebym to zrobiła”. Okazuje się bowiem, że w określonych okolicznościach przyrody robię jednak rzeczy, do których tak nie jestem skłonna w innych, że wręcz niezdolna.

        Antykoci patent z wykałaczkami okazał się nader skuteczny :>.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.