Niespożyte

2010-05-01 00:00

Ubrani odświętnie, niewygodnie piękni

gotowaliśmy wspólnie wspaniałe potrawy.

Aromat ich niesiony przez ciepłe powietrze

przyprawiał był o zawrót nieprzytomnych głów.

Rozłożyłam talerze, przyniosłam kieliszki –

wypełnił je Bakchusem, tym dżinem w butelce...

Zaczęliśmy palcami, bez sreber próbować...

Smakowało wybornie, co pod nimi było.

 

W filigranowym gardle

odległym i niemym

stanęła ością przykra

myśl o tej kolacji.

 

Aksamitna tasiemka

wokół tamtej szyi

zamieniła się w węża

i ścisnęła mocno.

 

Straciliśmy apetyt.

Chodziliśmy głodni.

Wreszcie siedliśmy, karmiąc

kolacją gołębie.

 

To było nasze prawo, żeby się nasycić,

owrzodzone żołądki po trosze pocieszyć.

Dlaczego jak spod prawa wyjęci złodzieje

w biały dzień nie możemy obok siebie iść?

Nie chcę kłaść na tym ręki, co nie jest już moje,

ale chciałam ją zbliżyć do tego, co było,

i wypuścić z uścisku, nie z zamkniętej pięści,

to barwne stworzenie pełne dziwnej winy.

Wyszukiwanie