Nierzeczywista rzeczywistość

2010-09-28 15:01

Zachowujmy się naturalnie, bo nas obserwują – zażartowała kiedyś na zajęciach przyszła polonistka. To staranie, które niesłusznie uważamy za bycie sobą, bywa nadzwyczaj pokraczne. Wyrazem zmieszania jednych jest zachowywanie się głupio, u innych onieśmielenie bywa zasłaniane gadaniem na okrągło i raczej nieskładnie, bo wszystkiego, co ślina na język przyniesie, zakłopotanie jeszcze innych jawi się czymś w rodzaju zaczepności albo udawaniem, że się drugiego nie widzi. Oczywiście są też tacy, którzy potrafią wytrzymać napięcie w bezruchu, ich nieśmiałość jest rzeczywiście nieśmiała, a zmieszanie ciche. Często jednak fałszujemy odczucia i ostatecznie świat ogląda zupełnie co innego, niż w istocie wyrażamy. Oswajamy rzeczywistość na najróżniejsze sposoby, zabawne, gdy poprawnie rozpoznane; opanowujemy sytuację, opanowujemy się w sytuacjach, w których się stawiamy i jesteśmy stawiani, ale chyba tracimy czasem panowanie nad drogami rozwoju naszych masek w cudzych myślach.

        Rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Ona i on mówili jakieś rzeczy bez znaczenia, ja mówiłam je także. Robiliśmy miny i dobrze się bawiliśmy. Sytuacyjne żarty budowane przez nasze inteligencje na drugich znaczeniach słów i swobodnych z nimi skojarzeniach zatarły zgrabnie wrażenie pustki. W starannie wybranym i przewidzianym przez mój plan momencie rzuciłam w stylu od niechcenia sto razy przemyślaną propozycję spotkania. Po pierwszym uderzeniu gorącego entuzjazmu ustaliliśmy jakiś dogodny termin i rozmowa płynnie potoczyła się dalej, wróciła do niezobowiązującej normy-formy, jakby jej prowadzenie w ogóle nie miało sensu. I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nastąpił i że naprawdę widziałam ten moment, w którym przez ich głowy przebiegła ocena wartości mojej osoby pomnożona przez szanse utrzymania tej wątłej relacji plus chęć jej zgłębiania – wszystko dzielone przez wysoką liczbę codziennych obowiązków, zaległych powinności i (w niektórych wypadkach) uporczywie odkładanej na potem tęsknoty za odpoczynkiem. Dostrzegłam ten moment, w którym w ich głowach wykiełkowała decyzja, że nie przyjdą, a na ich ustach rozbłysnął szczery uśmiech, bo akurat powiedziałam coś zabawnego. Rozmawialiśmy dalej, aż do przekroczenia progu mojego zasiedzenia się, kiedy to wstałam, mówiąc, że się zasiedziałam. Pożegnaliśmy się serdecznie. Ja tym serdeczniej, że pojęłam, iż to najpewniej ostatni raz – oni, że byli już przeze mnie spóźnieni.

        Krótkie wizyty mają tę zaletę, że brak czasu uniemożliwia podejmowanie prób kontaktu, dzięki czemu nie trzeba stawiać czoła świadomości, że ktoś, na kogo my czekaliśmy, na nas nie czekał.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.