Myślałby kto, że to jakieś jaja…

2011-02-16 21:33

Jak bardzo źle musi być rządzona Vistulandia, nie można zrozumieć w Vistulandii – trzeba się wydostać, zyskać pewną perspektywę i nieznane podnóżkom Władzuchny oraz beztroskim turystom punkty odniesienia. Oto kiedy obywatel Vistulandii przyjeżdża żyć do UK, bez przerwy się łapie na myśli, że nie może uwierzyć, jak to jest, że wszystko w UK działa pomimo tak nieprawdopodobnie absurdalnych a kosztownych błędów i zaniedbań. Jest to rzecz doprawdy konsternująca, bo to wszak nie tylko działa, ale przecież działa w skali Europy zupełnie przyzwoicie. Wyciągam z tego wniosek, że za owe błędy i przykłady niekompetencji ktoś nadrabia, a jest to pewnie ktoś mądry i zaradny na odpowiednim stołku.

        W Vistulandii wszystko jest niebywale skomplikowane i zbiurokratyzowane w porównaniu z Anglią, która też ma swoje irytujące formy-normy, ale są te formy-normy utrzymane w normie (:)). Gdyby Vistulandia i Anglia były ludźmi, pierwsza byłaby na pewno kobietą, a druga bez cienia wątpliwości byłaby mężczyzną. Ale abstrahując od kwestii pobocznych, Anglia nie upada, choć jak się przyjrzeć z bliska, powinna – per deos inmortales! – runąć z hukiem. Tymczasem w Anglii żyje się przeciętnemu Anglikowi znacznie lepiej niż w Vistulandii znakomitej większości. A gdyby tak zamienić się na rządy, to co by się stało? Anglia rzeczywiście by chyba runęła, bo polski rząd zdarłby z niej wszystko, a z Vistulandii zrobiłyby się drugie Niemcy (te, gdy jeszcze były Niemcy faktycznie…), gdyby tylko Anglicy nie zepsuli społeczeństwa rozdawnictwem.

        Mały przykład, żeby można było sobie wyobrazić, o czym mówię. W pewnej firmie zarządzono restrukturyzację i różne daleko idące zmiany, które miały na celu zwiększenie wydajności. Zwolniono wielu ludzi, zapłacono im bardzo wysokie odprawy. Wśród tychże znalazło się dwóch nadzwyczaj szczęśliwych dziś managerów, którym jedną ręką pomachano, a drugą wręczono papierek na £40 000. No i wszystko pięknie, tylko zaraz po ich zwolnieniu (i pozbyciu się tej kasy na odprawę) zarząd się zorientował, że jednak nie daje sobie rady, i zatrudnił owych managerów na nowo (sic!) :D.

Za ciężkie pieniądze wysyłają transporty w przeciwnym do prawidłowego kierunku, bo nie ogarniają.

Wyżsi stanowiskiem potrafią być już tak „wysoko”, że z tych barowych stołków nie bardzo widzą, co się dzieje na dole, w związku z czym muszą pytać tych na dole swoich podwładnych, co w zasadzie mają zarządzić, żeby było dobrze – w końcu mrówka zwykle wie, co ma robić, skoro robi to samo od x lat codziennie, a nie są to przesadnie skomplikowane zajęcia…

Budują wymyślne i mądrze brzmiące procedury, które następnie zaniedbują równie rzetelnie, co ich powinni przestrzegać.

Taki lotny temat to środowisko (odkąd pamiętam zawsze była o nim mowa na lekcjach angielskiego i różnych egzaminach z tegoż języka), tyle się tu gada o recyclingu, pieniądze też ważne, więc zwołują poważne spotkania mające poskutkować spadkiem poziomu marnowania wody czy prądu o godzinę (bo to dobre dla środowiska), a zaraz ktoś zapomina o całym tirze produktów mlecznych, które w związku z tym zamarzają i można je już tylko (jakże niedobrze dla środowiska) wywalić...

A mimo to wszystko normalnie funkcjonuje. W Vistulandii już dawno by poszli z torbami.

        Powołali sobie specjalne ciała, które wydają dowody, że jest się w stanie praktycznie być przydatnym w pracy. Z tego też powodu, zamiast robić coś pożytecznego, będę przez najbliższe miesiące zbierała pomniejsze dowody na to, że potrafię obsługiwać ksero, telefon i maszynę do laminowania (bo przecież jak się prawie wychowałam w drukarni i pracowałam w sekretariacie, a teraz codziennie prawie nawet faksy wysyłam, to to nie jest żaden dowód!), komunikować się efektywnie (bo przecież że mnie ktoś posadził w recepcji w angielskim punkcie informacyjnym to w ogóle nie dowodzi, że umiem się efektywnie z ludźmi komunikować!), wykazywać wolę podejmowania nowych wyzwań (bo przecież emigracja to nie jest wcale żadne wyzwanie!), rozumiem moje własne potrzeby i prawa (bo przecież odrzucanie jednych wolontariatów i przyjmowanie drugich, a także zdobywanie określonych tylko kwalifikacji tego w ogóle nie dowodzi!), uzgadniać realistyczne terminy wykonania zadań i planować własną pracę (bo przecież ukończenie studiów nie jest tego żadnym dowodem!), brać odpowiedzialność za moją pracę i ewentualne błędy (bo przecież to w ogóle nie brzmi jak ja i żadne referencje się nie liczą! Heh…), wykorzystywać reakcje innych ludzi na mnie samą i moje poczynania do samodoskonalenia (bo rzeczywiście najwyraźniej tego nie robię i na pewno nawet jeden człowiek na tej planecie by się nie znalazł, żeby o tym zapewnić! :D) etc., etc., etc.

        W celu udokumentowania tych i innych praktycznych umiejętności będę musiała na parę miesięcy zająć siebie i nie tylko produkowaniem niezliczonych maili, a potem ktoś się przez to będzie tygodniami przegryzał, żeby ostatecznie stwierdzić, że zasługuję na NVQ level 2 w business and administration (biznes i administracja) :DDD. Bez tego mnie na recepcjonistkę nie wezmą :D.

        Całe życie twierdziłam, że w życiu nie będę miała nigdy własnej firmy, ale jak Boga kocham, że chyba zmieniłam zdanie.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.