Metamorfozy

2012-08-11 22:03

Moje dociekanie jest gwałtownym sporem miłości, sporem o nic, który jednak przecież także ma swoją wartość – dla zakochanych. [Kierkegaard] I ja tak samo, miłośnie i namiętnie kłócę się o nic i dla prawie nikogo nie ma to żadnej wartości. Złoszczę się (dodatkowo) nagannie na muzykę klasyczną, która operuje numerami zamiast przyzwoitych tytułów. Na operę się złoszczę, ponieważ nie mogę jej słuchać – napuszony śpiew operowy przeszkadza mi rozumieć treść. To się już chyba jednak nie zmieni. Długo odmawiałam Kierkegaardowi słuchania Mozarta, ale ostatecznie wymusił Kierkegaard na mnie Mozarta słuchanie. Może nawet coś nareszcie usłyszałam. Może.

Pośród wielu rozczarowań z życia wziętych zwłaszcza jedno sprawia mi szczególną przykrość. Jest to wyzuty z szacunku i życzliwości sposób, w jaki traktują się kobiety związane jednym mężczyzną, mężczyźni związani jedną kobietą etc. Sprawia mi to przykrość, ponieważ uwłacza ludziom zaangażowanym. Kiedy wszak darzę kogoś dobrym uczuciem, wynoszę go pod niebiosa na skrzydłach tegoż i myślę o nim jak najlepiej, choćby wyłącznie przez wzgląd na to uszlachetniające uczucie, które samo z siebie, jeśli się go nie wynaturza, jest doskonałe i wymusza doskonałe postawy. Stąd też wydaje mi się naturalnym podobne traktowanie człowieka, z którym dana osoba dzieli życie. Wyobrażam sobie bowiem, że jest to ktoś co najmniej tak samo znakomity jak tamten, a z pewnością ode mnie o wiele lepszy, i jestem zawiedziona, kiedy mi ta osoba niewdzięcznie uprzytamnia, że nie jest… Byłabym jej wdzięczna, gdyby się ze mną tą wiedzą nie dzieliła. Co zatem jest piękne? Kiedy ludzie mają otwarte i uczciwe umysły, mogąc pozostawać niewinnie blisko, i ujmujące to jest, jak się obchodzili z ludźmi, z którymi dzielili życie, Ingeborg Bachman i Paul Celan – na krzyż, oczywiście; jak rozlali również na nich miłość, którą się darzyli. Tak powinno być, moim zdaniem. Tak było zawsze w moim wypadku w punkcie wyjścia, z którego niektórzy zmuszali mnie wyjść w rozgoryczeniu i niepożądanym przeze mnie kierunku. Daleko nie odchodzę, ale naprawdę, nawet ja się potrafię zniechęcić… Okropnie nieprzyjemny jest ten czas, w którym trzeba przyjąć do wiadomości, że kogoś się najwyraźniej nie da lubić. Nieznośne, że w dzisiejszym małostkowym świecie, (duchowe) szlachectwo rzadko już zobowiązuje, ponieważ jest na wyginięciu.

Do tego religia się we mnie jakoś przeobraziła. Nie mam już tych naglących potrzeb, których ustąpienia się nie spodziewałam. Bóg stał się bardziej niż kiedykolwiek wyraźnie widoczny, a jednak sakramenty nie mają z tym nic wspólnego. To, muszę przyznać, powoduje pewne skonfundowanie.

Wyszukiwanie