Liverpool i jego zróżnicowani mieszkańcy

2010-06-08 09:09

Są chwile, że nie mogę uwierzyć, że wyjechałam, a są i takie, kiedy nie dziwi mnie odmienność architektury za oknem, jakby to było naturalne, jakbym zawsze miała wyjechać.

Liverator wydaje się nie przepadać za Liverpoolem, dzieci by tu nie chciał wychowywać, w ogóle zostać by tu nie chciał na zawsze. Ja – zupełnie odmiennie – obdarzyłam go zachłanną (jak zwykle) sympatią i odnoszę się do niego z namiętną wręcz ciekawością. Najchętniej pochłonęłabym żarłocznie wszelkie dostępne na jego temat informacje, zeszła wszystkie zakątki, tylko jak zwykle nie ma na to aż tyle czasu :/. Zapewne stałoby się tak z każdym miastem, do którego bym trafiła, ale z jakiegoś powodu jest to akurat Liverpool... Btw. bardzo ciekawe, po co trafiłam właśnie tutaj, coś tu widocznie na mnie czeka. Chyba jeszcze nie wiem, co to takiego...

Miasto jest wielokulturowe, zachwycająco zróżnicowane i w interesujący sposób tolerancyjne (podobną lub większą wrogość okazują sobie chyba Manchester i Liverpool niż mieszkańcy któregokolwiek z nich imigrantom). Czysty brytyjski język można zresztą czasem usłyszeć (cóż za wyrafinowana przyjemność!), ale w samym mieście i niektórych pobliskich regionach w obrębie hrabstwa Merseyside (czyli okolic rzeki Mersey) zdecydowanie przeważa tutejszy dialekt, tzw. scouse. Większość przyjezdnych go nie lubi i rzeczywiście, jeśli ktoś marzył o akcencie Colina Firtha (i frazach godnych pana Darcy’ego), głęboko się rozczaruje. Pełno tu rażących sh (sz) zamiast s i u zamiast a (np. cup czytają „kup” zamiast „kap” i nieco krócej, wyrazy są częściowo urywane, tłumione). Dosyć to jest irytujące i męczące na dłuższą metę, z przyjemnością wracam do abooków nagranych nie-scousowo, niemniej jednak tubylcy są z niego bardzo dumni, toteż odnoszę się do tego z szacunkiem i pokornie usiłuję rozumieć. I tu zaczyna się zabawa, bo w mieście jest do tego mnóstwo imigrantów (głównie Polaków, Czechów, Hiszpanów i Hindusów, choć ostatnio natknęłam się na przykład na Węgrów; ogólnie groch z kapustą), każdy w związku z tym mówi inaczej... Zważywszy, że już sami Scouserzy potrafią nie rozumieć się wzajemnie, sprawa komplikuje się dodatkowo przy tak dużej liczbie imigrantów (jakkolwiek ma to i dobre strony: ja się przynajmniej czuję dzięki temu zdecydowanie lepiej :D). Założę się, że przeciętna rozmowa trwa o 1/3 dłużej, niż by mogła, gdyby nie scouse i postawa niedouczonych przyjezdnych.

Tu nie mogę się powstrzymać od powiedzenia czegoś jeszcze. Otóż zachowanie obcokrajowców, początkowo może zastraszonych, ale potem wręcz bezczelnych, jest dla mnie niekiedy odrzucające i obserwuję je z wielką przykrością. Jak można przyjechać do czyjegoś kraju i nie szanować jego i jego mieszkańców nawet na tyle, żeby się porządnie przyłożyć do nauki języka? Tak lekko lekceważy się tę kwestię, tak bardzo wszystko utrudniając... Nikt przecież nie oczekuje, że będziemy od razu świetni, ale kompletny brak woli i zaangażowania (który się zdarza nie tak rzadko) uważam w tej sytuacji za co najmniej nieprawidłowy... Szkoda, że trzeba za nas czasem wypełniać dokumenty i prowadzić jak dzieci za rękę. Albo czemu się niektórym wydaje, że mogą rosnąć na brytyjskim drzewie jak polska huba? Nie mamy przecież większego prawa, żeby tu dostawać mieszkania czy dofinansowania na dzieci niż mieszkańcy. To trochę przykre, że nieskrępowanie wyciągamy ręce po dobra, które nie są ani trochę nasze (praca na najniższych stanowiskach przez – w najlepszym wypadku – pięć lat wydaje mi się trochę słabym uzasadnieniem). Nic nam się przecież nie należy, chyba że na to zapracujemy, a jeśli już są nam skłonni dać mimo wątpliwych zasług, to czy by nie wypadało przyjąć tego z wdzięcznością i jakoś się na miarę własnych możliwości odpłacić (np. poświęcić jakieś zaoszczędzone dzięki przyjaznemu systemowi pieniądze na naukę języka) zamiast narzekać? Nie wiem, gdzie się podziało poczucie wstydu niektórych ludzi :(. Fakt, że sami Brytyjczycy pozwalają sobie na pewne nadużycia (po co się uczyć po ukończeniu lat 16, skoro można od razu zrobić trochę dzieci i być „ustawionym”), i z trudem to uznaję za prawomocne, ale jeśli tak robi obcokrajowiec, to jest już niesmaczne i uważam, że należy się takich postaw przynajmniej wstydzić (a tymczasem nie widać niekiedy nawet odrobiny zmieszania).

 

 

 

Wyszukiwanie

Niżej tzw. Lambanana w jednej ze swych postaci (zasadniczo jest to wymyślone przez dzieci połączenie banana i owcy - sic! - żółte, ale w mieście stoją tu i tam rozmaite), symbol miasta jako europejskiej stolicy kultury w 2008 roku.

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.