Kto ma wykładać: student czy wykładowca?

2010-11-28 09:23

Czy ktoś słyszał kiedyś o takiej rodzinie, w której matka robiłaby anonimowy sondaż wśród dzieci tn. tego, co myślą o ojcu, i ewentualnie zmieniałaby partnera, gdyby dzieci źle o nim myślały? No właśnie. Dlatego nie mogę zrozumieć, jak można sądzić, że partia rządząca ma dobre intencje, jeśli zgrai rozwydrzonych, przekonanych o swej wyższości (no bo ich przecież czeka świetlana przyszłość), nienauczonych zwykle pokory młodych ludzi przyznaje prawo do oceniania wykładowców, i to anonimowo. Nie jest to najlepszy pomysł, żeby student anonimowo wykładał wykładowcy, jak ten ma wykładać... To ryzyka i odwagi należy uczyć. Jeżeli coś do kogoś ma, niechże się zdobędzie na załatwienie z nim sprawy osobiście albo znosi sytuację w milczeniu, a nie jakieś anonimy. Na anoinm zresztą nie powinno się wcale odpowiadać, bo i nie wiadomo, komu. W ogóle już samo wysyłanie anonimowego komunikatu, zwłaszcza z żądaniem reakcji na niego, jest wysoce niestosowne. My (przynajmniej niektórzy) na studiach imiennie toczyliśmy pewne rozmowy i spory, mimo że jakieś ankiety już nam podsuwano – zdaje się jednak, że to zanika, bo po co się narażać na niewygodę konfrontacji, skoro można się w ogóle nie wychylać, a na swoje wyjść.

        W każdym razie tego typu działanie władzy godzi w skuteczność wykładowców – czyli w poziom wykształcenia społeczeństwa – odbierając im możliwość wykonywania zawodu prawidłowo. Ojciec ma prawo spuścić dziecku tzw. lanie, jeśli nic innego nie pomaga i uzna to za stosowne, a wykładowca ma prawo wymagać, oblewać na egzaminach, zmuszać do wysiłku, robić kolokwia, a także zawstydzać, również publicznie. Dziecko nie powinno mieć prawa narobić ojcu z tego tytułu problemów prawnych ani narazić go na utratę prawa do potomka (do czego, nota bene, zmierzała – nie wiem jak to się dalej potoczyło z tą ustawą o przemocy w rodzinie – PO), a student nie powinien mieć prawa szantażować wykładowcy oceną, którą mu anonimowo wystawi. Przyznanie mu go może doprowadzić wyłącznie do zepsucia młodzieży (jeszcze bardziej), do upowszechnienia nieuctwa i lenistwa, a także do zgrabnego usunięcia wszystkich tych wykładowców, którzy nie mają ochoty uprawiać przyprawiającego o mdłości lizodupstwa.

        Występuje niestety wyraźnie głęboki społeczny problem, który zaczyna się od nieprawidłowego wychowania. Mam tu na myśli wartości, które ludzie wynoszą jeszcze z domu, oraz te, które powinny się wykształcić lub dokształcić właśnie w czasie studiów, okresie silnego wzrostu intelektualnego, tak, ale także ważnym etapie wychowania. Jak ktoś ma 20 lat, to nie znaczy, że należy mu pobłażać tylko dlatego, że ma 20 lat. Właśnie to jest czas, w którym trzeba silnie reagować na nieprawidłowe zachowania, żeby je wyeliminować z przyszłego życia dosyć świadomej już jednostki, bo jest to ostatni dzwonek na oszlifowanie charakteru. Tymczasem na uczelniach wydaje się panować (wśród studentów) zasada: Hulaj dusza, piekła nie ma! Podobno zrobili się bezczelni i aroganccy. Nic dziwnego – czemu nie, skoro są do tego zachęcani? Ja usłyszałam na pierwszych zajęciach z greki takie piękne zdanie, że oto wykładowca wie, że my tu jesteśmy z miłości do greki i łaciny, ale jednak każdy, nawet zakochany w dziedzinie, potrzebuje przy nauce bata, którego to wdzięczną funkcję zobowiązał się pełnić względem nas ów wykładowca. Robił to gorliwie i dlatego umiałam grekę. Serce miałam w przełyku przed każdą odpytówką, ale umiałam grekę! A w dodatku szanowałam tego człowieka, miałam za co, mogłam go też przy tym lubić, bo widziałam, że nie ma w tym osobistej urazy, tylko ogólna troska. Obecnie ten bat zamieniono w żelkę! Wykładowca musi przepuszczać nawet beznadziejnych studentów, którzy mają tego pełną świadomość, bo przecież i beznadziejny student przynosi kasę.

        Serdecznie życzę Uczelni Warszawskiej upadku, a jeśli tego się nie da, to przynajmniej prywatyzacji. Ktoś mi powiedział, gdy byłam ostatnio w Polsce, że to by się skończyło zamknięciem filologii klasycznej, bo byłaby nieopłacalna. Dużo o tym myślałam i stwierdzam, że to by się nie stało. Po pierwsze, filologia jest tylko materialnie nieopłacalna, i to też nie zawsze, jeśli się ma trochę szczęścia, a po drugie, utrzymywanie muzeów też by tak można potraktować, a jednak nie słyszałam, żeby jakieś zamknięto – wszystkie te prehistoryczne kosteczki skrupulatnie się opisuje i okresowo odkurza. Istnieje wszak coś takiego jak dziedzictwo kulturowe i to będzie raczej zawsze podtrzymywane i strzeżone. Łacina zresztą radzi sobie bardzo dobrze jak na martwy język – jakoś zawsze się znajdą tacy, którzy niebezpiecznie pożądają jej znajomości. Prywatyzacja sprawiłaby za to, że marny wykładowca musiałby się podciągnąć, a każdy wykładowca miałby z powrotem asa w rękawie.

        Pan Nigel Farage zyskał wczoraj moje uznanie w tak dużym stopniu, że aż sięgnęłam po jego notkę biograficzną. Z radością stwierdziłam, że ma tylko średnie wykształcenie, a nie brakuje mu ani zdrowego rozsądku, ani dowcipu, ani trzeźwości rozumowania, ani zdolności wysławiania się, ani uczciwości, ani cywilnej odwagi. Wspaniałe! Ucieszyło mnie to dlatego, że od uzyskania tytułu zawodowego nie staje się człowiek ani trochę mądrzejszy, niż był parę dni wczesniej, za to parę lat później bywa dość często, że staje się w magiczny sposób głupszy.

        Kiedyś mnie ktoś pocieszył, że jak pewna pani źle o mnie mówi, to właściwie powinnam to uważać za komplement. Muszę przyznać, że zrobiłam się podejrzliwa względem całkiem przeciętnych ludzi, którzy sprawnie kończą studia, zwłaszcza jeśli kończą więcej niż jeden kierunek, i to pracując. Jeżeli coś ma być dobrze zrobione, to przecież wymaga czasu, natomiast co nagle, to – jak wiadomo – po diable...

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.