Cukierniczka

2012-02-09 18:50

Może w ogóle nigdy bym nie powiedziała tego, co mówię, gdybym tego nie mówiła po angielsku? Może bym się nigdy nie zaczęła zachowywać jak człowiek, gdyby to nie było w Anglii, gdzie jestem w pewien sposób nowa i wyrwana. Ktoś powiedział (i znowu ta sama irytująca niedyspozycja: gdzie ja to widziałam; czyim to było sygnowane mianem?), że mówienie w innym języku jest posiadaniem drugiej duszy. Tak samo jak za sprawą rytuału przyjmowania nowego imienia (co nota bene ma tu także miejsce), ubieranie znajomych myśli w obco brzmiące słowa przyczynia się do powstania czegoś nowego i jest czynnikiem aktywnej zmiany. Nieproszona ta zmiana (choć niby się jej spodziewało w decyzji o wyjeździe…) nie jest wyganiana, ponieważ w tym wszystkim, co można by określić mianem okoliczności niesprzyjających, jest dobra i na lepsze.

Zmiana – to takie duże słowo, a przecież nic takiego się nie zmieniło! Jakże więc tak odległe wydają się pewne sprawy i postawy? Skąd więc wygasa wola doścignięcia czegoś, co stoi w miejscu, kiedy to my się oddalamy? Czyżby to był bezdech i zadyszka, zmory biegaczy? Nie bardzo, oddychamy szybko, ale konsekwentnie i póki co z powodzeniem. Kolka; coś kłuje; tylko tyle. Powie ktoś, że cukru coraz mniej jest w cukrze – nieprawda. Jest natomiast tak, jakby ktoś wylewał gorącą kawę na cukier, którego nie ogranicza żadne naczynie…

Wyszukiwanie