Burza

2010-09-15 00:12

Spojrzałam w niebo i w pierwszej chwili powiedziałam, że zanosi się na deszcz. Powtarzałam to potem stale, jednak nie brano mnie jakoś poważnie i wysłano po zakupy. Ktoś się zaoferował, że mnie odprowadzi do sklepu. Dałam zatem temu komuś parasol. Niestety, wziął go, ale zostawił. Wszyscy wszak mówili, że oczywiście przesadzam, bo w prognozach pogody przewidywali przyjemne, ciepłe popołudnie. Tymczasem zaczęło kropić, a że krople były duże i ciężkie, poprawiłam się, mówiąc, że będzie niezła burza. Ktoś mi odpowiedział, że i po ulewie wychodzi słońce, a czasem jest nawet tęcza. Ani się obejrzano, ulice wezbrały wodą, a łąki znalazły się pod nią. Kwiaty utonęły. Nie miałam się gdzie schować przed tym deszczem – miał na mnie co najmniej padać, a i nikt mi nie dał gwarancji, że mnie nie trzaśnie piorun... Wiatr dął złowrogo coraz silniej, aż w końcu mnie przewrócił. Miałam nadzieję utopić się jak kwiaty, ale nie wyszło – wypełniłam się tylko błotem i brudną wodą. Zrobiłam się niemiłosiernie ciężka, udało mi się jednak utrzymać te nieszczęsne zakupy... Gwałtowna, długa nawałnica powaliła okoliczne drzewa i – gdy deszcze ustały – pobliski zagajnik zamienił się w staw... Wciąż mi się wydaje, że prawie tonę, ale głowa zdecydowanie wystaje już nad taflę wody. Co za przykrość, że koniec końców musi w tak długo wyczekiwanym bladym słońcu i to konstatować, że jest sama. Zakupy? No, leżą sobie w pewnym zatopionym domu na zatopionym stole. Nawet nie zostały wypakowane.

 

        Było to otoczenie odrobinę nieprzyjazne. Prowadzono go przez sale, gdzie wszystko w sposób przykry i groźny znajdowało się na właściwym miejscu. [Sándor Márai, Żar]

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.