Ani uśmierzyć palącej rany naszego sumienia

2014-06-17 23:54

Jestem przekonana, że najlepiej pomaga się sobie, pomagając innym. W związku z tym zgłosiłam się na wolontariat do Fundacji Nie lękajcie się (https://nielekajciesie.org.pl), o której istnieniu niedawno się dowiedziałam, której zaistnienie mnie cieszy (wszyscy zaangażowani działają wolontaryjnie!) i co do głębokiej potrzeby istnienia której nie mam cienia wątpliwości. Na coś się przynajmniej faktycznie przyda ten angielski, w który wkładam sporo trudu.

Znana jestem z oficjalnej obrony kleru katolickiego, ponieważ współczuję prawym księżom katolickim (tak, tacy istnieją...) potrafiącym przepraszać za nieprawych księży katolickich, nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że (abstrahując od doktryn samych w sobie oraz zasad funkcjonowania kościołów) zamierzam jeszcze w tym roku kalendarzowym (mam nadzieję) dokonać oficjalnej konwersji na luteranizm i osobiste rozczarowanie katolickim klerem nie jest tu do końca bez znaczenia. Niestety tam, gdzie świecki człowiek zwyczajnie powie: „Zobaczę i dam znać/zadzwonię”, ksiądz powie: „Zadzwoń do mnie sprawdzić”... W praktyce katolicki ksiądz nie jest bowiem niestety sługą ani pomocnikiem, bratem nie jest, kolegą nawet, tylko celebrytą odbierającym ubóstwienie. To o niego się zabiega, to wokół niego te wianuszki grup parafialnych, to jego się obsypuje kwiatkami... Proszę księdza, błagam, niech się ksiądz obudzi i rozezna swoje powołanie, bo lata mijają, a ksiądz dalej odbiera te nienależne pokłony!

Z tego, co pamiętam, zachęcano nas w kościołach katolickich, żebyśmy przy spowiedzi operowali frazami prostymi i jednoznacznymi, żebyśmy się nie chowali za bawełną. Tymczasem zawoalowane (kir?) przeprosiny KRK brzmią:

"Mieliśmy ratować 'maluczkich' Królestwa Bożego, a staliśmy się narzędziem zła przeciw nim. [...] Zgrzeszyliśmy, wszyscyśmy od Ciebie odstąpili, czy to wykorzystując 'maluczkich', czy osłaniając tych, którzy stali się sprawcami tego zła. Uczuliśmy lęk i przerażenie wobec grzechu, który nas zranił, ukryliśmy go przed światem. [...] Oto dzisiaj jesteśmy potępiani przez ten świat, do którego zostaliśmy posłani jako znak zbawienia. [...] Jesteśmy świadomi, że nasze wynagradzające akty nie będą mogły zmazać wyrządzonej krzywdy ani uśmierzyć palącej rany naszego sumienia. [...] Pragniemy znowu stanąć po stronie małych i słabych".

A mali i słabi? Mali i słabi są dziś duzi i kurewsko silni, bo latami walczyli (i będą walczyć do końca życia) z bólem przerastającym wszelki opis. Teraz małe i słabe są ich dzieci (o ile zdecydowali się je w ogóle mieć...). I czy duzi i silni poślą swoje małe i słabe dzieci do kościoła katolickiego?

Jeżeli więc istnieje owa paląca rana kapłańskiego sumienia, to dlaczego ona nie przymusza do zadośćuczynienia? Dlaczego nie powie normalnie, że przeprasza (przynajmniej oględnie, ale bez waty słownej i patetycznych metafor) za cały sprawiAny ból? Tymczasem rana pokrzywdzonych jest prawdziwie gorejąca, ciągle tak samo rozjątrzona. Codziennie tak samo boli, na sam widok budowli sakralnej, na widok sutanny, na słowo „ksiądz”. Codziennie odpowiada za ból, poszukiwanie, walkę i zmianę. Nie neguję istnienia jakiejś rany na jakimś sumieniu, ale żeby ona była paląca? Czy to chociaż leżało koło ognia? Litości...

Wyszukiwanie