Alors c'est vrai

2013-07-03 21:47

Mam nadzieję, że ci, którzy wiedzą o mnie tak zwane wszystko, otrzymali klasyczne wykształcenie. Nikt poza nimi nie zna przecież pewnych haseł, a zatem nikt poza nimi nie może docenić subtelnych, lecz tym śmieszniejszych moich czarnohumorzastych autodowcipów. Ach, mam nadzieję, mam nadzieję, że ktoś jeszcze się śmieje!

Peszy mnie respekt, który przede mną czują. Nigdy mnie wcześniej nie zmuszono do tak dotkliwej świadomości siły własnych etyki i inteligencji. Tak o sobie słyszę, że bym się nie poznała, gdybym nie wiedziała, że to o mnie… Przypomina mi się Madame J. i jej Noblesse oblige. Alors c'est vrai... Jak dla kogoś, kto generalnie nie radzi sobie z komplementami (niestety to „dziękuję” często nie przechodzi mi przez usta, tak się spieszę przegnać swoistą niewygodę pochwały i zapomnieć, co przed chwilą usłyszałam, po czym mam wyrzuty sumienia, że nie wynagrodziłam i będą mnie mieli za chamkę, bo nie podziękowałam, ale co zrobić…), takie słowa strasznie dużo ważą. I oto jest widoczny wstecz powód poznania i karykaturalna wdzięczność. Tragiczne, jak wiele dobra, może wypłynąć ze zła. Gdyby nie to dobre zło, nie byłabym taka pokorna. Z miejsca, w którym stoję, łatwo stać się próżnym, okrutnym, głupim i zepsutym. Na pewno już dawno bym była, gdyby nie moja „święta” kula u nogi i jej odwieczny, wytrwale palący brak szacunku, wskutek którego mój balonik zawsze skarlały i przybity do ziemi nie ucieka do nieba, tylko smutno się unosi nisko przywiązany krótką, błyszczącą, pogniecioną wstążką. Żaden sukces nie smakuje jak sukces – torty z papieru toaletowego, rzec by można.

Często to do mnie wraca, że sprzedaż jest podobno zjawiskiem empatycznym; że coś działa, a coś nie działa. Uznaję za słuszną teorię o tym, co by zadziałało, i wiem, że to, co ja chce, nie działa. Ale reszta jest definicją sukcesu, czyli co to znaczy „działa”. Dla mnie nie działa to, co w pewnym sensie działa dla niego, ponieważ jego klientem jest każdy, a moim prawie nikt. Ja kieruję ofertę do grona z konieczności bardzo wąskiego – nie szukam byle kogo, na kogokolwiek nie chcąc poświęcać (do samego końca przecież) mojej energii i czasu. Chcę służyć sobą celom, które uważam za szczytne, i ludziom, którzy wybierają to, co szanuję i pochwalam. Niczego innego robić nie zamierzam – za żadną cenę. Wiem, trochę od niego, co zrobić, żeby spać na forsie, ale chyba lepiej się jednak wysypiam na podłodze. Zaspokajanie potrzeb nieświadomych prawdy ludzi byłoby korzystne dla mnie, ale zgubne dla nich. I to nie mogę być ja, kto im pomoże żyć w iluzji i marnować czas. Oczywiście jest prawdą, że oni swe potrzeby zaspokoją i tak, za ich zaspokajanie płacąc komu innemu, ale niech tak właśnie uczynią, niech od kogo innego kupią nóż, którym odbiorą sobie życie. Ja zaś muszę pozostać bezpośrednia, szczera i niewinna, nawet jeśli to oznacza biedę, bezdzietność, nieposzanowanie, ostracyzm, wyklęcie, ekskomunikę czy cokolwiek bądź… Swoją drogą, kiedy mowa o byciu prawdziwym, tj. zgodnym z prawdą, przyznawanie się do znajomości łaciny (nie takiej przecież znowu absolutnej zresztą, bo pamiętam dobrze, jak nie wiedziałam, jak przetłumaczyć pewne zdanie z Liwiusza od quo i słyszę wyraźnie owo „jestem rozczarowany”, które mam niejako wytatuowane na mózgu, które przyprawiło mnie o wielomiesięczną bezsenność i wiele innych jeszcze rzeczy) nie jest wyrazem snobizmu, tylko miłości całkowicie beznadziejnej, a niebywale namiętnej. Owszem, kochałam ją jak człowieka, i o wiele bardziej niż niektórych. Niemożliwe, jak bardzo. Nie do uwierzenia, nie do wyrażenia, nie do zapomnienia. Ale jak najbardziej do odrzucenia…

Pierwszy raz w życiu zrobiłam dziś użytek ze znajomości, czym niestety uprzykrzyłam komuś życie i mam nadzieję, że skutecznie. Podejście tej osoby wstrząsnęło mną jednak tak bardzo, że nie pozostawił mi wyboru. Elementarne poczucie wstydu i przyzwoitości zanikło – upewniłam się, zanim to zgłosiłam…

Wyszukiwanie