ζώον πολιτικόν (zwierzę polityczne)

2010-06-22 20:20

Jestem rozczarowana i zdegustowana zacofaniem i ciemnotą, niewiarą i brakiem nadziei, jakie się szerzą nieskrępowanie wśród moich rodaków, znajomych, członków rodziny, a nawet przyjaciół. Jeżeli tylko ktoś z wymienionych chce i uważa to za stosowne, może mnie z powodu tych przekonań zostawić i zapomnieć lub się do mnie stanowczo zdystansować – choćby nawet mieli to być wszyscy, których kocham, zdania nie zmienię (dopóki mi nie zostanie udowodnione, że nie jest słuszne).

        Kraj, w którym leży moje ukochane, rodzime miasto Warszawa, moją ojczyznę toczy od lat koszmarny czerw, od którego działalności jest mi niedobrze i słabo na zmianę. Okrada się tam wszystkich, których się tylko da, w sposób narastająco bezczelny. Opowiada nam się mamiące brednie w udających atmosferę oddania narodowi przedwyborczych spotach – finansujemy kłamstwo, którym się nas karmi. Jak żony alkoholików akceptujemy coraz to mocniejsze „szturchnięcia” naszego ojczyźnianego zapitego męża w biernym, pełnym trwożliwego drżenia i rozpaczy oczekiwaniu, aż nas któregoś dnia zabije. Otóż ja już się czuję martwa. Byłam martwa przez ten system, nim opuściłam mój kraj, przez sporą część mojego życia, lecz i tak nie wyjechałam z niego dobrowolnie. Zdecydowałam się na to tylko dlatego, że nie byłoby mnie tam NIGDY stać na zapewnienie godnego bytu nawet sobie samej, nie mówiąc o chorych członkach rodziny czy ewentualnych dzieciach. Kiedyś z każdymi wyborami traciłam nadzieję, że kiedykolwiek będzie mnie w tym kraju stać na dom i rodzinę, aż ją straciłam; obecnie tracę tę, że kiedykolwiek będę tam mogła z rodziną wrócić...

        Jest mi przykro słuchać o problemach finansowych moich bliskich, że Was na teatr nie stać i książki, sama oszczędzałam z rok na dentystę, a na koniec musiałam wybrać albo doleczenie się, albo możliwość wyjścia w parę miejsc z ludźmi, z którymi chciałam, przed wyjazdem, ale jak wybieramy, tak mamy. Współczuję wszystkim ludziom, których nie stać na wyleczenie się z nawet prostych chorób własnymi nakładami, sama nie miałabym różnych problemów, gdybym miała pieniądze na leczenie wtedy, gdy było potrzebne, ale jak wybieramy, tak mamy. Naprawdę to boli, gdy słyszę, że (tak jak ja) mimo największego tu krajowego rynku pracy, nie macie żadnych perspektyw w owym pięknym mieście, na którego oglądanie stać głównie obcokrajowców, a które tak się pragnie znów zobaczyć, czytając Tyrmanda; że macie zerowe zdolności kredytowe, że nie możecie dostać zapewniającej finansowe bezpieczeńtwo pracy mimo dobrego nawet wykształcenia i wszystkich Waszych zalet, że właściwie to Was nie stać na tę ofiarowywaną Wam łaskawie „wolność”, ale niestety: jak wybieramy, tak mamy.

        A wydawałoby się, że sprawa jest prosta: kochać Boga i ojczyznę, pracować i modlić się, kochać bliźniego jak siebie samego, poznawać tego ostatniego, nie robić drugiemu, co Tobie niemiłe. I co? I g***o – wygląda na to, że nie potrafimy. Polska ma problemy ze zrozumieniem, co to są takie wartości, jak: praca, wolność, odpowiedzialność, miłość, przyzwoitość, odwaga, wierność (samemu sobie zwłaszcza...) etc.

Kilka prawd – wydawałoby się – oczywistych:

1.      Dopóki będzie się pytać o zdanie głupich ludzi, dopóty będą oni głupio odpowiadać (czyt. wybierać).

2.      Dopóki będzie się osłabiać i psuć szkolnictwo poprzez mnożenie coraz gorszych w przekazywaniu wiedzy placówek edukacyjnych i stawianie w nich wszystkim za nic dobrych stopni oraz przez społeczną akceptację spadającego poziomu wykształcenia, dopóty będzie się psuć tę edukację i produkować coraz głupsze społeczeństwo.

3.      Dopóki będzie się w nieskończoność nieskończenie wspomagać tzw. biednych z ramienia państwa, dopóty będzie się produkować nierobów i nałogowców, którym nadmierną troską odbiera się przecież motywację i cel w podnoszeniu się z materialnej nędzy i wpędza się ich otwarcie w duchową degenerację, zamiast uczyć ich dojrzałości, mądrości, odpowiedzialności i wolności wreszcie, by odciążyć ludzi, którzy muszą niewolniczo zap*****lać (za cenę lepszej przyszłości własnej i ich rodzin), by ich utrzymać.

4.      Dopóki będzie się mieszać z błotem wartości religijne i etyczne, a nawet samego Boga (jakkolwiek się go nazywa), które w zdrowej formie są dla jednostki nieocenioną pomocą w walce z własnymi negatywami, dopóty przez jej rozchwianie będzie się sprzyjać zniszczeniu tradycyjnej formy rodziny, która jest tak bardzo ważna w życiu każdego pojedynczego człowieka, której właściwa forma jest lekarstwem na mnówstwo społecznych niedoli (btw. pomogłaby wielu nie być tzw. biednymi z punktu wyżej ani z własnej winy, ani na drodze kłopotliwego dziedzictwa), a przez każdą patologię której powstają nieodwracalne lub bardzo trudno odwracalne negatywne zmiany w dzieciach, czyli przecież w całym społeczeństwie, czyli przecież w państwie...

5.      Dopóki będzie się tak (i na różne inne jeszcze niszczące sposoby) postępować, będziemy wolni, ale tylko w granicach czyjegoś pojęcia naszej wolności, kto nam przejrzeć nie da, bo oznaczałoby to koniec jego lenistwa i bezczelnego złodziejstwa.

Prawdziwa miłość, w tym również patriotyczna, nie zna i znać nie może pewnych kompromisów. Obywatel powinien pomyśleć: „Jeśli mnie kochasz, Polsko, szanuj mnie, nie decyduj za mnie, ale daj mi wybór, ponieważ podobno urodziłem się wolny”. Jeżeli matka kocha swoje dziecko, nie pozwoli mu na wszystko, gdy je wychowuje, ale przestanie cokolwiek kazać, gdy osiągnie ono wiek dojrzałości, gdyż od tego momentu powinna zdać sobie sprawę, że nie ma już prawa pozwalać, ale powinna zacząć szanować wybory dorosłego człowieka, bo jest kochającą matką, nie właścicielem swego dziecka. I tak samo rządzący państwem, gdyby kochali (czyli szanowali) swych rodaków, innych obywateli, daliby im wolność, gdy osiągną dojrzałość, nie zaś ogłupiali ich w dzieciństwie i młodości, by następnie płynnie przekształcić ich w swych (i nie tylko) niewolników.

 

        Jak to możliwe, że w Polsce większość narzekających na swój los ludzi nie domaga się od państwa zwrotu własnych pieniędzy, uczciwości i braku kompromitacji? Nie mam, skumbrie w tomacie pstrąg, pojęcia bladego, ale ja sama nie uważam się za kalekę, która by nie umiała zadbać o własne zdrowie i pensję, gdyby mi to umożliwiono. Jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję, żeby mi ktoś zmieniał pieluchy (tak, wiem, dla mojego dobra...). Proszę więc, byś nie kładł na tym ręki, ale mi pozostawił, mój wałęsający się > kwaśny > kaczy > komorny ojczymie, co do mnie należy. Proszę Cię, Polsko, mój narodzie, o przyjście do zdrowych zmysłów (bo owszem, chyba wykoleiłaś się już do tego stopnia, że zdrowe jesteś skłonna uważać za chore, bo rzeczywiście chyba zdrowego w życiu nie widziałaś = masz prawo się go bać), wyłączenie telewizorów i samodzielne myślenie. Poproszę nareszcie pana JKM na prezydenta, bo to się staje irytujące, męczące, drażniące jak ból zęba, co się tu wyprawia...

 

https://www.youtube.com/watch?v=dcKdUzWG33E&playnext_from=TL&videos=PDWLc-4kMDw

Wyszukiwanie

U(ś)cisk:

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.